Żegnaj Ramonko
Wpis dodano: 11 listopada 2016
Ramonka to towarzyszka mojego życia. Urodziła się w 1999 roku i przyniosłem ją do domu, gdy była jeszcze kociaczkiem. Nie takim pospolitym, bo była persem o długiej, beżowej sierści. Zawsze mówiłem: wypisz, wymaluj – Marylin Monroe! Babie lato jej sierści wiecznie mi się unosiło w mieszkaniu, co wymagało częstego odkurzania… Ale przecież nie marudziłem i odkurzałem.
Uwielbiała kokosić się w moim ulubionym fotelu. Był to dla mnie pewien dyskomfort, ale przecież wygonić kota z fotela to barbarzyństwo, a nawet zwykłe chamstwo. A na parapecie okna miała specjalny kocyk i gdy było słońce, to tam przenosiła się. Mówiłem: idź Ramonka na plażę. I szła.
Teraz miała już 17 lat. Widać było jej zmęczenie życiem. Jedyne co nie opuściło jej od czasów młodości, to apetyt. Ach, ale ja się gimnastykowałem, żeby jej dogodzić. A co się naczochrałem, co naprzytulałem. No i – rzecz jasna – mieliśmy wspólne łóżko – gdy tylko kładłem się do snu, natychmiast była, nadstawiała brzuszek „kołami do góry” i kazała się głaskać. I tak to głaskanie nas oboje usypiało.
Ostatnio już chorowała – niewydolność nerek to bardzo częsta przypadłość u kotów. Lekarz mówił: zaleczyć można, wyleczyć nie.
Ramona bardzo nie lubiła, gdy wyjeżdżałem. A wiecie, że bywam na imprezach literackich i tu, i daleko od domu. Wtedy zawoziłem Ramonkę do naszego „starego domu”, gdzie jeszcze mieszka rodzina. No, to zawsze był horror. W aucie robiła mi za każdym razem Auschwitz. Ale stawiałem na swoim.
Tak było i tym razem. Wyjechałem na dwa dni do Pisza, wracam i co słyszę? Ano, że kocisko przepadło. Wieczorem wyszło do ogrodu – i kamień w wodę. Poprzedniej nocy ponoć „płakała” – coś jej dolegało, tzn. te nerki zapewne. W stanie wstrząsu wróciłem do domu bez niej, a nazajutrz od 7.00 rano chodziłem po całej okolicy i po chaszczach wszelakich, wołając ją. Kontaktowałem się ze schroniskami dla zwierząt – nadaremnie. I te moje obłędne poszukiwania trwały cały tydzień. Bezskutecznie.
Jest taka teoria, że koty przeczuwające śmierć uciekają (jeśli mogą) z domu, aby umrzeć w samotności. Teraz mija już trzeci tydzień jej nieobecności. A po Ramonce ani śladu. Jak mogła przeżyć te dni bez jedzenia i w zimne, deszczowe noce? Ona – kot już niemłody i sfatygowany… I absolutnie „salonowy”. Moja przylepa.
Jakbym wykrakał. W moim ostatnim tomiku pt. Pani Puszczalska jest wiersz pt. Rozmowa z kotem, a w nim ciemne fluidy nad naszym odchodzeniem.
Nie mam już nadziei.