Zagubienie
Wpis dodano: 11 lutego 2016
Życie literackie szalenie w dobie Internetu zmultiplikowało się. Niby nic w tym złego; stare powiedzonko poucza, że „od nadmiaru głowa nie boli”. Ale wcale nie mam pewności, czy ów nadmiar nie wychodzi nam już bokiem. Literatury mamy coraz więcej, a czytelników niekoniecznie. Dojrzewam do przekonania, że jednak schodzi ona na psy. Owszem, w rogu obfitości jest co wybierać, ale kaliber już jakby nie ten.
Pytam się: gdzie są poeci formatu Białoszewskiego, Grochowiaka, Harasymowicza, Herberta, Iwaszkiewicza, Jastruna, Karpowicza, Miłobędzkiej, Miłosza, Przybosia, Różewicza, Szymborskiej? Gdzie prozaicy formatu Andrzejewskiego, Brandysa, Buczkowskiego, Czeszki, Drzeżdżona, Iredyńskiego, Konwickiego, Kuncewiczowej, Lema, Newerlego, Parnickiego, , Stryjkowskiego, Truchanowskiego? Gdzie krytycy tak mocarni, jak Bereza, Bieńkowski, Błoński, Głowiński, Janion, Kuncewicz, Kwiatkowski, Maciąg, Matuszewski, Przybylski, Rogatko, Sandauer, Sławiński, Waśkiewicz, Wyka, Zaworska? A to przecież tylko garść nazwisk, która teraz ciśnie mi się na usta. Owszem, niektórzy nie wspomniani wyżej seniorzy, jak chociażby Bryll, Redliński, Myśliwski, wciąż jeszcze żyją i piszą, ale lata ich wspaniałej recepcji mijają, bowiem w tym „nowym chaosie” wszystko się jakoś „rozmywa”.
Nie twierdzę, że w moim pokoleniu i w młodszych rocznikach nie ma bardzo dobrych poetów, prozaików i krytyków. Ale gdzieś zapodziała się „charyzma”, autorytet, przypieczętowana marka. Opiniotwórcze rankingi przestały być tak niepodważalne, jak były dawniej. Życie literackie sfragmentowało się, wsiąkając w chaos panoszący się właśnie w przestrzeni elektronicznej. Oczywiście powstrzymać tego się nie da – więc mamy to, co mamy.
Czy kiedyś jakaś miotła to pozamiata? Próby zapewne będą podejmowane, ale już nic nie będzie takie pewne jak dawniej było. Bo też przestrzeń literacka przestała być policzalna i obliczalna. Pofragmentowana na gildie i zaścianki. Jej definiowalność rodzi głównie spory. Literatura pomnożyła swoje języki i formy ekspresji. Ale jakby zrezygnowała ze swojej „programowości”. Idee i nurty hulają sobie jak chcą, przestając być autorytetami i definicjami czasu. Czy tzw. „ideowość” (pomijając jej – bywało – niechlubną rolę) jeszcze w ogóle istnieje? Czy aksjologia literacka jeszcze chce coś wykrzyczeć? Czy „programowość” literatury jeszcze się odezwie? A niby po co? A choćby po to, by po raz kolejny cokolwiek nazwać, uporządkować i podsumować. Dać wyraz epoce! I jednostce, która szamoce się w tych wnykach jak karp w sieci.
Ależ ten wyraz mamy. Tak chaotyczny jak nasze czasy i tak pozbawiony pointy, bo chyba jej nie znamy. Stała się wolność, od której nie ma odwrotu, ale która nie ma też definicji ani należytego ładu. Żyjemy w czasie nieprzewidywalnym i płacimy za to naszym zagubieniem.