Wzbogacimy się?
Wpis dodano: 15 sierpnia 2016
Oczom własnym uwierzyć nie mogłem… Związek Literatów Polskich rozesłał nam powiadomienia Ministerstwa Kultury, że wypożyczanie naszych książek w bibliotekach będzie ewidencjonowane, podsumowywane, a my –autorzy – będziemy otrzymywać tantiemy z tego tytułu. Pieniądze będą czerpane z Funduszu Promocji Kultury. Chwilo trwaj! Już się zastanawiam, czy nie zmienić swojego seata na mercedesa.
No ale żarty żartami, a sama idea jest słuszna. Tantiemy w branży artystycznej nie są niczym nowym, jednak w sektorze literacko-czytelniczym chyba nie istniały. Jeśli ten zamiar wejdzie w czyn i będzie jako tako funkcjonował – to najwyższa pora.
A teraz kubeł zimnej wody na głowy autorów. Ci, którzy być może to jakoś odczują, to głównie autorzy prozy popularnej lub tzw. czytadeł. My gryzipiórki-poeci nie zacierajmy rąk. Już widzę ile moich tomików jest w bibliotekach… Garstka. Już widzę, jak wypożyczają je do domowej lektury rzesze moich entuzjastów zapisanych w kolejce. No, koń by się uśmiał. Tak więc bardzo wielu potencjalnym beneficjentom ta nowina spływa jak deszcz po rynnie.
Uskarżam się? Nie, absolutnie nie. Można w tej kwestii wygłaszać płomienne tyrady, ale w ekonomii liczy się towar, który ma zbyt. Tutaj tylko rachunki podaży i popytu generują zysk. A resztę zachwytów nad nowym pomysłem to wiecie, gdzie sobie możecie schować… I ja jestem zwolennikiem takich racji. Niech zarabia ten autor, który jest poczytny. Cała nasza reszta to raczej amatorzy nie żyjący z pisania. Czasami amatorzy świetni, lecz nie istniejący praktycznie na rynku. Naszym rynkiem jest garstka znajomych, przyjaciół, czasami rzadkich fanów. To za mało, by domagać się przepisów nas wspierających. Nie wiem, na ile państwo nas wspiera, lecz niby dlaczego ma nas wspierać? I tak corocznie sporo z nas dostaje tzw. stypendia twórcze, zarabia na konkursach literackich, czasami na spotkaniach autorskich. A że „chudy poeta” pisaniem się nie wyżywi, to niechaj to pisanie wspiera własna pracą w jakimkolwiek innym sektorze. I tak w większości przypadków się dzieje.
Ja dorabiam sobie literaturą. Ale nie swoimi tomikami czy książkami krytycznoliterackimi. Juroruję w konkursach poetyckich, prowadzę warsztaty poetyckie, czasami jakiś dom kultury zapłaci za spotkanie autorskie lub prelekcję. Z tego jest kilka groszy. Ale z książek? Nie pamiętam. Bo też własne książki sprzedaję rzadko – nakład mi się rozchodzi gratisowo po bardzo licznych znajomych. I to mnie zadowala całkowicie.
Literatura to może być geszeft? Może! Nikt wam tego nie zabrania. No to co? No to siadajcie, piszcie tomik, który dostanie Nike lub powieść, która rozejdzie się w 50 tys. nakładu. Ale na razie i póki co nie rezygnowałbym z etatu w szkole czy biurze. Sny o potędze kończą się zazwyczaj impotencją twórczą, frustracją, czkawką i łysieniem plackowatym oraz „spiskową teorią środowiska”. A u poetek lakier na paznokciach się łuszczy od obryzgania palców w chwilach niedoli. Po co wam to?