Wstęp czy posłowie?
Wpis dodano: 12 marca 2012
Napisałem wstępy lub posłowia do ponad 120 książek, głównie opatrywałem nimi (i robię to nadal) tomiki poetyckie. Zdarza się, że wydawca zwraca się do mnie z takimi propozycjami, ale najczęściej proszą o to sami autorzy.
Sam nie jestem entuzjastą tego typu komentarzy. Od oceny tomiku przede wszystkim powinny być recenzje pisane po ukazaniu się książki. Wstęp lub posłowie mają pewną, wpisaną w istotę takiego tekstu, „niezręczność” – przecież krytyk nie pisze go po to, by powiedzieć czytelnikowi: „nie czytaj tego, to jest złe lub takie sobie, szkoda twojego czasu”. Krytyk jest tu „wynajmowany”, żeby zachwalać, żeby dowartościować autora, przekonać czytelnika, że to jest warte lektury. A więc ta utylitarna rola komentarza czasami wchodzi w otwarty konflikt z prawdą. Komentarz pełni w tomikach rolę reklamową i sam ten fakt jakby podważa jego szczerość czy rzetelność. Stawia krytyka w roli „usługodawcy”.
Oczywiście nie twierdzę tym samym, że jest to sytuacja nagminna. Prawdziwą przyjemnością jest zachwalenie tomiku dobrego – wtedy mamy satysfakcję, że „współuczestniczymy” w wydaniu i promowaniu dobrej książki. Nie chcę więc demonizować zjawiska; wyłapuję tu tylko jego najsłabszą odsłonę.
Co robić? Prosta sprawa – pisać komentarze do tomików dobrych, odmawiać pisania do złych lub takich, do których nie mamy przekonania. Sam wielokrotnie odmawiałem właśnie z powyższego powodu, ale też zdarzało się, że „dowartościowywałem” wiersze ponad to, co o nich sądziłem. W takich przypadkach rolę odgrywają powiązanie koleżeńskie, sytuacje, w których odmowa „posługi” jest z jakichkolwiek powodów niezręczna.
Niedawno miałem w tej mierze zdarzenie wyjątkowo wyraziste. Wydawca poprosił mnie o posłowie do wierszy starszej pani. Przysłał plik. Czytanie zmierzwiło mnie zgrozą – wiersze niezwykle tradycyjne i staroświeckie, nie mające oczywiście żadnych wyróżniających się cech oryginalnych. I cały tomik bogobojno-dewocyjny, kapiący od „automatycznego” wychwalania Kościoła i Jana Pawła II, na dodatek uzależniony od „licheńsko-toruńskiego” modelu religijności. Typowa postludowa amatorszczyzna ociekająca wtórnością i beztalenciem. Pytam: jak krytyk może się pod zachwalaniem czegoś takiego podpisać? Oczywiście odmówiłem zdecydowanie i stanowczo.
Zdarzało mi się także parę razy powstrzymać autorów od wydania planowanego tomiku. Mówiłem: to najgorsze, co do tej pory napisałeś/napisałaś. Czasami trafiałem do przekonania – mam nadzieję, że z korzyścią dla autora.
Po co to wszystko piszę? Głównie po to, by uświadomić autorom, że przeceniają „dźwignię promocyjną” wstępów lub posłowi, że czytelnik po przeczytaniu tomiku i tak wie swoje, i tak będzie miał o wierszach własne zdanie. Już wolałbym w niejednym tomiku przeczytać autokomentarz autorski – po to, by dowiedzieć się czegoś o intencjach, pasjach i nadziejach autora, o jego stosunku do własnych zamiarów i realizacji.
A poza tym? A poza tym autorzy nadal będą chcieli egzegezy na temat swojego pisania, co naturalne, a ja i inni krytycy nadal będziemy pisać te komentarze. Byle byśmy mieli tę kreskę, poniżej której nie schodzimy.