Wiwisekcje duszy
Wpis dodano: 5 grudnia 2016
Dobry poeta to mądry poeta. Ale do tego musimy dojrzeć, dorosnąć. Młodzieńcze poezjowanie to w większości przypadków takie pitu-pitu i pięknoduchowe wiwisekcje. Odkrywanie powszechnych emocji, uniesień, zachwytów. A jak się ma niewiele lat to nie ma się doświadczeń i doznań „odkrywczych”. Ma się młodzieńcze odkrywanie odkrytej już Ameryki. Owszem, poezja w tym pomaga i wyczula wiele spraw w świadomości. Sęk w tym, że dopiero wraz z nabywaniem doświadczenia życiowego egzaltacja zmienia się w dojrzałe opowiadanie życia.
Nie wszyscy tej ewolucji doznają. Niektórzy pozostają na poziomie banału i bezwartościowego uniesienia. Poezja mądra i ważna bierze się z rozumnego życia, z prawdy właściwie postrzeganej.
Oczywiście wyobrażam sobie poetę buszującego pośród szczebiotu ptaszków i zapachu kwiatuszków. Jeśli ma talent skądinąd, to takie wiersze wcale nie muszą być złe, a ich uroda może nas ujmować. Jednak po tylu wiekach ewolucji lirycznej na ogół od poezji oczekujemy czegoś więcej. Jakiegoś rozeznania egzystencjalnego, czegoś, co nas poruszy, co nam otworzy oczy, co nas zaskoczy swoją treścią, doznaniem, przeżyciem.
Tak więc owe „wiwisekcje duszy” mają swój zróżnicowany poziom. Liczą się te, które nowym głosem opowiadają choćby stare jak świat problemy. Jest to możliwe, bowiem wiele ludzkich doznań i doświadczeń nie zmienia się od wieków; jednak nadzieja pozostała nadzieją, miłość miłością, śmierć śmiercią itd. Sielanka, zawód, dramat muszą być jednak z każdym pokoleniem opowiadane od nowa. Ale przede wszystkim trzeba trzymać „bebechy” na wodzy. One robią się śmieszne i banalne, kiedy wspomniana egzaltacja i powierzchowność biorą ster w swoje ręce.
Po raz setny powtarzam też, że sedno leży w języku. Poeta rozpoznawalny po swoim języku, to poeta niemal pewnego sukcesu. I to jest najtrudniejsza sprawa do osiągnięcia. Wyobraźni językowej nie możemy się nauczyć – ona jest darem z nieba. Dyszkant nie może być tenorem lub falset barytonem tylko dlatego, że tak chcą. Ten dar się ma lub nie. Czy można go jakoś pobudzić? Chyba tak, ale na to też nie ma recepty. To sprawy wielce indywidualne.
Mam tylko jedno pocieszenie: wielu z nas zaczynało byle jak, a kończyło znakomicie. Bo to nie musi przyjść od razu. To tak jak nauka chodzenia – najpierw raczkujemy, a potem maszerujemy. Chodzi właśnie o to, aby nie pozostać zakładnikiem amatorszczyzny poetyckiej, lecz dorosnąć do jako takiego mistrzostwa.
Pozostanie i tak to, co zawsze: będziemy mieć tłum aspirantów literackich, klasę średnią, zauważalną i często niezłą oraz tych zaledwie kilkunastu, kilkudziesięciu wybitnych artystów pióra. No i dobrze! Bo gdybyśmy mieli samych gwiazdorów, to dostalibyśmy oczopląsu jak wtedy, gdy patrzymy w rozgwieżdżone niebo i nic z tego ułożyć nie umiemy. Owszem, tu Wielki Wóz, tam Wielka Niedźwiedzica, a wokół rozgardiasz gwiazdeczek… Zupełnie jak w poezji.