Wirtualna Polska
Wpis dodano: 30 stycznia 2015
Wirtualna Polska… Nie mam na myśli domeny internetowej pod tym właśnie tytułem. Mam na myśli wirtualną Polskę, która dzieje się w mediach. Jestem uzależniony od programu TV-24 – szumi mi za plecami od rana do wieczora. Rozumiem, zganicie mnie, że nie oglądam Telewizji Trwam, ale obawiam się, że tam miałbym to samo, chociaż inaczej.
O co mi chodzi? W mediach kumulują się kłopoty, a nawet apokalipsy. Codziennie dowiadujemy się, że krwawe żniwo zebrały kraksy samochodowe, lub klęski żywiołowe, że ludzie strajkują, bo muszą, że zaczną na nas polować islamiści, a na dodatek Putin, że rząd znów coś zawalił, że Polska – jakże inna i lepsza po latach transformacji – jest siedliskiem biedy, nieszczęść i dramatów. No i te „dialogi” polityków to istna jatka – skakanie sobie do gardła, język pogardy i dezawuacji, polowanie na wpadki przeciwników… I język totalnej agresji. Partyjniactwo, że rzygać się chce. To wszystko wypełnia eter aż po brzegi. W każdym razie kłopoty, problemy, niesnaski i nieustanna bitwa o dorwanie się do żłobu lub jego utrzymanie.
Czy media kłamią? Ależ nie! Starają się pokazywać prawdę, bazują na faktach i zdarzeniach autentycznych, a jeśli idzie o spory polityczne, ideowe lub „duchowe”, to też wszystko OK, bo media mają prawo „przynależeć” do lewicy, prawicy, a nawet do Radia Maryja lub Watykanu. Są więc tubą propagandową swoich frakcji.
Jednak gdy wyłączam TV i zanurzam się w pracowitej ciszy lub wychodzę w miasto, do ludzi, to jakoś wszystko wydaje mi się normalne. Moje życie prywatne toczy się szczęśliwie, moje życie literackie uważam za sympatyczne, a że mnie tu czy tam skubnie jakiś znerwicowany forumowicz, to normalka, bo w końcu sklepowa też może mnie zrugać za obmacywanie bułeczek. Świat jakoś mi się sprawdza. Np. wysłuchuję ogromu krytyki pod adresem służby zdrowia, ale teraz, gdy chorowałem, to trafiłem do szpitala, którego nachwalić się nie mogę. Istnieją więc odwrotne strony medalu.
Czy mam rozdwojenie jaźni? Wiem, że czasy są ohydne, ale też wiem, że na warunki oraz aurę własnego życia nie mogę narzekać. Niemal wszystkim żyje się lepiej niż 30 lat temu. Więc o chodzi? Ano być może o to, że musimy nauczyć się rozdzielać globalizm od indywidualizmu. Nigdy cała ta lawina ohydy i dyskomfortu nie spada w nasze normalnie toczące się życie, choć jej jazgot słyszymy.
Zastanawiam się, czy nie uprawiam kwietyzmu i chowania głowy w piasek. Załóżmy, że tak. Ale ci, którzy poddają się złu, które tak naprawdę dopada ich tylko z mediów, też popełniają błąd. Sądzę, że rozumnie postrzegany własny behavior musi to wszystko sobie poukładać na trzeźwo, a nie w stanie euforii i histerii. Każdy medal ma dwie strony. Nie bagatelizując tej złej, nie zapominajmy też o tej dobrej.
Jaki morał? Chyba taki: pochwalona niech będzie nasza prywatna codzienność. Oczywiście nie każdemu ten komfort jest dany, dlatego ważna jest nasza empatia i pomoc. Za plecami mamy ohydny świat, ale w zasięgu własnej ręki świat możemy porządkować tak, by się do niego częściej uśmiechać.