Turystyka literacka
Wpis dodano: 12 czerwca 2015
Mamy w bieżącym życiu literackim garstkę kolegów, którzy przekroczyli polskie opłotki. Ich wiersze, ich tomiki ukazały się za granicą, w różnych krajach (głównie w dawnych „demoludach”). No, no – tylko pozazdrościć…
Tyle, że ja jakoś nie zazdroszczę. Te „międzynarodowe” sukcesy to na ogół pic na wodę i fotomontaż. Mechanizm jest dość trywialny: zapraszamy zagranicznego poetę do Polski na jakąś imprezę, tu tłumaczymy garść jego wierszy, czasami nawet wydajemy mu tomik. On nam się potem odwdzięcza tym samym. To jest taka wymiana usług poetycko-koleżeńskich. Dla autora sukces, jednak moim zdaniem wątpliwy, a przynajmniej umiarkowany. Wydać bowiem tomik w Serbii czy na Morawach, to jeszcze daleko do międzynarodowego publicity.
Tej wymianie usług towarzyszy także „wymiana turystyczna”. Tak więc jacyś poeci z zagranicy przyjeżdżają do nas, a my – automatycznie jesteśmy zapraszani do nich. Jeśli wynika to ze współpracy związków literackich, to kontakty wydają się naturalne, ale jeśli ze związków prywatnych, to „przekraczanie granic” wygląda na mniej lub bardziej kumoterskie. Tak czy owak robimy się „międzynarodowi” i pierś nam rośnie z dumy. Z dumy mocno przesadzonej.
Owszem, mój tom wierszy Ja, Faust ukazał się we Francji w wersji i polskiej, i rosyjskojęzycznej. Tyle tylko, że była to wyłącznie inicjatywa tłumaczki i ręki nie przyłożyłem do żadnej „wymiany usług”. Nie pojechałem też na promocję tomu do Aix-en-Provence (okolice Marsylii) ani do Petersburga, bo stać mnie na to nie było, a i zdawałem sobie sprawę, że ten piar pozycji mojej w literaturze nie zmieni. Jasne, że za tę inicjatywę jestem wdzięczny tłumaczce Wierze Winogorowej, ale nadal nie uważam siebie za autora, który przekroczył Bóg wie jakie granice sukcesu lokalnego.
Nie jestem przeciwny wyjazdom, przekładom… Dzięki nim jednak pozyskujemy jakąś wiedzę o tym, co dzieje się w dalekich środowiskach twórczych. Jestem jednak przeciwny przewartościowaniom tej wymiany kulturalnej. Nikomu ona oczywiście nie szkodzi, ale problem tkwi w tym, że z niej bierze się narcyzm skądinąd przeciętnych poetów i auto-przereklamowanie. Już niemal robią się sławni, „międzynarodowi”, co budzi we mnie pusty śmiech. Ach, ta próżność autorska…
W Polsce zresztą powstał Międzynarodowy Instytut Audiowizualny – nie wstając od komputera w każdym zakątku świata zainteresowani mogą zapoznawać się z polską kulturą. Zasoby są ogromne. Ale tam zapewne buszują specjaliści i osoby rzeczywiście z naszą kulturą bliżej, a nawet profesjonalnie związane. Kontakty osobiste, bezpośrednie, mają, rzecz jasna, swój walor, nierzadko sympatyczny (i turystyczny), jednak, jak rzekłem, są zanadto podszyte wymianą „koleżeńskich usług”. Najgorsze jest jednak przewartościowywanie samego siebie: Boże, już czytają mnie za granicą… I znam kilku narcyzów, którzy robią z tego wielkie halo. Ale może i dobrze? Stare powiedzonko mówi: jak sam się nie pochwalisz, to możesz się czuć jak opluty. Wolę jednak tych, którzy piszą bez marzeń o sławie i bez wygibasów autopromocyjnych – tych cichych i nieśmiałych. Oni na ogół są prawdziwymi poetami.