Trudna sprawa
Wpis dodano: 2 września 2016
My, krytycy literaccy, recenzenci, nierzadko dostajemy prośby od początkujących autorów, by ocenić ich wiersze, coś doradzić itd. Ta nasza usługa (żeby była jasność: u mnie bezpłatna) czasami przypomina pracę sapera – dotkniesz miny, a ona wybucha.
Taką właśnie przygodę miałem niedawno. Nieznana mi wcześniej autorka poprosiła mnie o ocenę pliku wierszy. Przeczytałem i posłałem jej tę opinię. Nie była ona entuzjastyczna. Wiersze trąciły amatorszczyzną, egzaltacją, przegadaniem i w ogóle pewną „młodopolszczyzną”. Innymi słowy: trzecia liga w porównaniu z ekstraklasą.
Co krytyk ma zrobić w takiej sytuacji? Są dwa wyjścia. Pierwsze pocieszające: no, najlepiej nie jest, ale talent widać, proszę pisać dalej, nabierać wprawy, ćwiczyć pióro i na pewno coś z tego będzie. Drugie: pokazujące palcem niedostatki takiego pisania i ostrzeżenie, że na tym poziomie nie ma co liczyć na widoczny sukces.
Z biegiem lat stałem się asertywny. Przeciętnym autorem trzeba „potrzasnąć”, zmusić go do autorefleksji, pokazać mu ścieżkę, na której być może pojawią się owoce. Problem w tym, że moja „klientka” poczuła się moją, skądinąd spokojną i grzeczną opinią, zraniona. Pierwsza riposta była jeszcze łagodna, ale dwie czy trzy następne coraz bardziej agresywne. W końcu dobrała się do mojego życiorysu, co miało dezawuować moje kompetencje. Innymi słowy: byłem dla niej świetnym krytykiem, póki liczyła na aprobatę, a stałem się parszywym zoilem i degeneratem, gdy zdystansowałem się do jej pisania.
Ale teraz zostawmy już tę idiotyczną sprawę na boku i uogólnijmy cały ten incydent. Polska jest krajem poetów. Setki ludzi pisze wiersze. Ogromna masa tego to amatorszczyzna. To normalne – wielu ludzi gra na gitarze, skrzypcach, akordeonie, fortepianie, ale żadna orkiestra by ich nie zatrudniła. W literaturze poprzeczka też jest wysoko ustawiona, ponieważ mamy sporo dobrych autorów. Peleton w swojej większości im nie dorównuje. Oczywiście niech sobie jedzie, jednak zdarzają się zawodnicy całkowicie pozbawieni samooceny i nie rozumiejący, że daleko im do czołówki. Rodzi się frustracja, a nawet agresja. Z tego dobre wiersze się nie biorą. Co najwyżej kwitnie amatorski narcyzm i egotyzm.
Co robić? Po pierwsze: ćwiczyć autoświadomość. Po drugie: dużo czytać i zadawać sobie pytania: czy nie jestem wtórny, czy w moim pisaniu jest coś oryginalnego i ważnego, czy język moich wierszy odróżnia się jakąś oryginalnością i rozpoznawalnością?
Jednym my, zoile, na coś się przydajemy. Inni cenią nas tylko wtedy, gdy im zamydlimy oczy. Trudna sprawa! I, obawiam się, niereformowalna.