Teksty jak żagle
Wpis dodano: 17 maja 2017
Piosenka, jak każde dziecko wie, jest utworem nie tylko muzycznym; jest utworem muzyczno-słownym. Nie ma dobrej piosenki w sytuacji, gdy zdecydowanie lepsza w niej muzyka lub zdecydowanie lepszy tekst. Taka piosenka zawsze kuleje na jedną nogę. Już nie zatańczy ona w tobie lekko i zwiewnie; już nie pozostawi po sobie nuconego zachwytu. Arcydziełko każdego rodzaju musi być harmonią, a do piosenki słowo te, a nie inne, słowa muszą pasować jak rzadko które. Dobry przykład: Karuzela z madonnami śpiewana przez Demarczyk do tekstu Białoszewskiego…
Harmonia… Czy piosenka francuska, a zwłaszcza paryska, istnieje bez harmonii? Ale chcę o czym innym. Ostatnio robiłem sobie „przeglądy” klasyki z paryskiej Olimpii i, ech, jak postać z obrazów Chagalla płynąłem nad dachami Paryża, nad bulwarem Saint Germain, nad kanałem St. Martin, ogrodami Rodin i Tuileries, nad mostem Desarts, a za mną snuły się głosy Greco, Piaf, Aznavoura, Beceau, Brassensa, Brela, Viana… Uświadomiłem sobie, że kochaliśmy te legendy Olimpii nie tylko za ich francuski charm, subtelność i specyficzną ekspresję, szczególny klimat. Przecież przesłania tamtych piosenek stawały się cząstką naszej młodzieńczej filozofii życiowej, tworzyły „smak życia”, koloryty naszej kultury. Przecież Non Je Ne Regrette Rien, Ne Me Quitte Pas czy Quand il est mort le poete to były – ze względu na tekst – piosenki kultowe. Moi koledzy (i ja też), wówczas początkujący poeci z warszawskiej polonistyki, mieliśmy do Kiedy umiera poeta Brassensa stosunek nabożny; wówczas – niewiele lat po śmierci wierszujących powstańców warszawskich, a potem kolejno śmiercią Borowskiego, Gałczyńskiego, Ośniałowskiego, Poświatowskiej, Bursy, Wojaczka (a przecież ten krąg był większy, by przypomnieć Burtowego, Gielniaka, Zelenay…) ta właśnie piosenka pełniła rolę liturgiczną, była „odprawiana” jak msza, była zapalana jak świeczka w Popiele i diamencie Andrzejewskiego, a jeszcze bardziej Wajdy. W jakiejś mierze, choć bardziej do sytuacji miłosnych niż całunowych, ale tych też, odniosła się wspomniana Nie opuszczaj mnie, którą Piaf zaśpiewała jeszcze wspanialej niż Brel, choć to, po Brelu, wydawała się niemożliwe. Potem, już chyba w późnych czasach Grochowiaka, Francuzów zastąpił Bogdan Chorążuk. Przecież jego Zegarmistrz światła, śpiewany przez Tadeusza Woźniaka, odprowadził w ziemię niejednego poetę.
W piosence polskiej nie brak przykładów wspaniałych. Wykluczam z tego rozumowania utwory pisane do gotowych tekstów poetyckich. Te przypadki są oczywiste i na ogół przesądzające sukces. Przecież muzyka do tekstów Baczy-ńskiego, Gałczyńskiego, Herberta, Jasnorzewskiej, Mickiewicza, Norwida, Tuwima itp. – to z góry spodziewany sukces. Prawdziwa sztuka jakby warunkowała reprodukcję wysokich wartości. Wiemy też, że gdy profesjonalni poeci brali się za „tekściarstwo”, efekty były czasami zdumiewające, ot, choćby wkład Bogdana Loebla w rangę Breakoutu i w pozycję Tadeusza Nalepy więcej niż niepodważalny.
Tekst w ogóle potrafi być nośnikiem i muzyki, i wykonawcy; potrafi być marką. Myślę, że po latach możemy tak właśnie powiedzieć o tekstach śpiewanych np. przez Piotra Szczepanika. W imaginarium jego emploi miał on swoją osobną pozycję. Łatwo sobie np. wyobrazić, że Zabawa podmiejska z tekstem (Jerzego Millera) wyjętym z innej wyobraźni – miałaby inny rezonans. Niekoniecznie lepszy.
Tak, dobierając tekst do muzyki (lub na odwrót) robimy to samo, co żeglarze, którzy muszą wiedzieć wszystko o żaglach. Inaczej łajbę piosenki znieść może na straszne mielizny.