Tablica Romana
Wpis dodano: 3 czerwca 2016
Mieliśmy po roku 2010 pasmo poruszających odejść. Odeszli m.in.: Gąsiorowski, Jerzyna, Kuncewicz, Waśkiewicz… I inni. Roczniki 30-te. Mocne roczniki, które w okresie swej aktywności twórczej rzeczywiście zmieniły timbr poezji współczesnej.
Wczoraj, 2.06, byłem na Ursynowie, na ulicy Stokłosy 6. Byłem, bo odsłaniano na tym bloku tablicę ku pamięci Romana Śliwonika (1930-2012). On tam mieszkał ze swoją żoną Basią… Byłem u nich na kawce kilka razy; coś tam z Romanem majstrowaliśmy, ale już nie pamiętam co… – ech, stare, choć nie tak dawne, lata.
Było chyba ponad 50 osób. Pan zarządca Ursynowa wygłosił piękną mowę, potem prezes Wawrzkiewicz, potem brat Romana, a Janusz Kryszak porecytował Śliwonika wręcz genialnie. Atmosfera była wzruszająca. A ja w myślach wspominałem sobie różne rozmowy i „incydenty” z Romanem.
Widywałem go najczęściej w ZLP. Tu zaczynało się niemal codzienne życie towarzyskie. Tu albo w redakcjach (szczególnie redakcja miesięcznika „Poezja” wypełniona była wierszopisami). Gdy chłopaki byli jeszcze zdrowi i dziarscy – nie mogli żyć bez siebie, a siedzenie w domu to przecież był czas stracony. Woleli więc tracić zdrowie w biesiadnej, niemal codziennej komitywie. I tylko proszę mi tu nie moralizować na ten temat. Bohema to bohema. Wtedy mieliśmy jej resztki, choć może nie doceniam obecnej i krzepkiej młodzieży poetyckiej. Ale tamta aura jednak wydaje się niepowtarzalna. A generacja „Współczesności” charakterna była, oj była. Dzisiaj to już nie to.
Żyło się podlej, ale być może łatwiej. Na pewno wesoło, choć w szczególny sposób. Barwniejszy. A literatów nie lekceważono (choć różne były warianty tego nielekceważenia)… Na przykład Komuna dawała ludziom pióra mieszkania. Tak więc na Jelonkach Górzański mieszkał piętro wyżej nad Wawrzkiewiczem, a na Służewiu nad Dolinką Karasek nad Jerzyną.
Tamte roczniki żyły literaturą aż po uszy. Np. z Gąsiorowskim można było rozmawiać jak z doktorem habilitowanym literaturoznawstwa. Byli świetnie oczytani. Na drugim biegunie ich żywota był wagabundowy luzik. Osobliwy to melanż, ale barwny i gwarantujący poczucie pełnej wolności. Bo nawet za komuny można było czuć się wolnym, jeśli miało się charakter i osobowość.
Roman był zbójem. W kaszę nie dawał sobie dmuchać, a w „stanie wskazującym” rwał się do bijatyki. Miał z tego powodu same kłopoty, ale przenicowanie się na „model dżentelmeński” byłoby w jego przypadku czymś w rodzaju transwestytyzmu. Trzeba jednak pamiętać, że miał on swoją drugą twarz – poety niezwykle mądrze i wzruszająco przeżywającego Świat i Los. Dzisiaj, z perspektywy lat, widzę całą jego nieszablonowość w ciepłym światełku. Zresztą poeci tego formatu biorą się właśnie z „niesformatowania”. Pozostaje po nich legenda i środowiskowa aura. Także anegdota, no i niepowtarzalny klimat.
Dobrze, że wmurowano tę tablicę.
3.06.2016