Sztuka pisania, sztuka czytania
Wpis dodano: 18 października 2013
W programie „Xięgarnia” Agaty Passent o książkach pojawi się w sobotę (19.X.) Wiesław Myśliwski, który wydał swoją kolejną powieść pt. Ostatnie rozdanie. TVN już wielokrotnie nadała spot zapowiadający ten program, w którym pisarz mówi, że autor najmniej się nadaje do interpretacji własnych książek, ponieważ nie może mieć pewności, czy intencje, jakie przyświecały powstawaniu dzieła, znalazły w nim odbicie.
Ha! Mądry Myśliwski, jak zwykle zresztą… Ogrom racji tkwi w tej obawie, jaką wyraził. Przypomnijmy wieszcza: Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa… Otóż często bywa tak, że głowa myśli to, co myśli, ale pióro za myśleniem nie podąża lub nie potrafi tego myślenia precyzyjnie zwerbalizować. To wtedy właśnie mamy do czynienia z rozmijaniem się intencji autorskich oraz odczytań czytelniczych.
Czyja w tym wina? Może ona być po stronie autora, ale równie dobrze po stronie czytelnika. W tym drugim przypadku możemy tylko rozłożyć bezradnie ręce i powiedzieć: pan / pani nie potraficie wczytać się w tekst, nie rozumiecie go. Zdarza się to zapewne często, bowiem można by wskazać palcem sporo utworów, do których „przeciętny” czytelnik nie dorósł. Wtedy łaska boża i skrzypce, czyli sam sobie winien, zaś pociecha autora taka, że inni odbiorcy wczytali się, zrozumieli, pojęli…
Trudniejszy jest jednak przypadek odwrotny: czytamy np. tomik wierszy i niezupełnie wiemy, o co poecie chodzi, czyli „co ma na myśli”. Autor oczywiście może się bronić argumentem swojej oryginalności i nowatorstwa. Powiedzieć nam: nie dorośliście do mego języka. To może się zdarzać. Ale hola, hola… Zazwyczaj mamy w takich przypadkach do czynienia z takim „zabełtaniem” przekazu, który nie jest nową ekspresją artystyczną, tylko właśnie bełkotem, topornością, nieudolnością warsztatową.
Morał? Albo autor nie umie się „wysłowić” albo czytelnik nie dorasta do tego „wysłowienia”. W tym pierwszym casusie mamy do czynienia z licznymi przypadkami, bowiem wspomnianego wyżej bełkociku, zwłaszcza w poezji, mamy dziś dostatek i nie ma co mieć do siebie samego pretensji o brak inteligencji czy ułomność recepcji. W tym drugim przypadku też sporo przykładów. Np.: ile tak naprawdę osób przeczytało ze zrozumieniem Finnegans Wake Joyce’a? Racja jednak leży po stronie tej garstki, która przeczytała i zrozumiała.
Raczej nie obawiam się, że intencje Myśliwskiego nie zostaną rozpoznane, ale piękna jest ta jego skromność i to pozostawienie wolności interpretacyjnej czytelnikowi. Problem mamy tylko z tymi autorami, którzy nie dają nam żadnej szansy zrozumienia i mają o to pretensje wyłącznie do nas.