Straszne czasy
Wpis dodano: 23 kwietnia 2018
Dnia 19 kwietnia br., późnym wieczorem, oglądałem w TVN-24 niegdysiejszą rozmowę ze ś.p. Markiem Edelmanem (1919-2009).
Wikipedia podaje: polski działacz polityczny i społeczny żydowskiego pochodzenia, lekarz kardiolog , jeden z przywódców powstania w getcie warszawskim, kawaler Orderu Orła Białego. Resztę sami sobie tam doczytajcie, bo warto.
Edelman to była postać nietuzinkowa, o życiorysie ściskającym gardło i wyciskającym łzy z oczu. To, że przeżył najgorsze lata, trafiło się Panu Bogu jak wygrana w totolotka. Takich mędrców wielu nie mamy.
W tej, nagranej przed laty, długiej rozmowie Edelman opowiadał o życiu w getcie warszawskim. Skala dramatu była wstrząsająca. Głód, łapanki, wywózki do Auschwitz, zabijanie Żydów na byle ulicy i w getcie to była codzienność mająca skalę apokalipsy. Zachowane zdjęcia są wstrząsające.
Edelman nie histeryzował, nie demonizował. Opowiadał, co widział, jakimś takim „zwyczajnym językiem”. Nagle połapałem się, że tamta gehenna wypełniła do cna jego życie. On przecież widział tę tragedię na co dzień oraz to kłębowisko postaw – od polskich szmalcowników po hitlerowskich zbrodniarzy. Zabijanie było na porządku dziennym, więc tę codzienność Edelman po prostu opowiadał. Nie moralizował, bo przesiąkł „oczywistością wojny”, poza tym wiedział, że to wszystko w dziejach ludzkości się powtarza. Mamy co najmniej trzy historie: tę spokojną, tę bohaterską i tę apokaliptyczną.
Jeśli jest się Żydem z getta warszawskiego, a potem lekarzem, to o śmierci mówi się jakoś tak „normalnie”… Właśnie Marek Edelman snuł swoją opowieść tak jakoś „normalnie”, „zwyczajnie” – bez histerii i pomstowania. To straszne: tamto pokolenie wsiąknęło w czasy apokalipsy. Zapomnieć się nie dawało, ale zgroza była „obłaskawiona”. Nosili ją w sobie – na samym dnie. Na zewnątrz chcieli żyć normalnie. I na szczęście to im się jakoś udawało. To była nagroda za straszne lata.
Jeśli zaś chodzi o dzisiejszy antysemityzm to kwestia w ogóle jest niepojęta. Przecież bez względu na kolor skóry, rasę, miejsce pochodzenia itp., to wszyscy jesteśmy takimi samymi ludźmi. Narody mogą, nawet powinny tłumaczyć się ze swojej historii, ale pojedynczy ludzie, zwłaszcza ich dzieci i wnuki, po latach za nią nie odpowiadają i mają takie prawa ja inni. Stygmatyzowanie rasowego i historycznego pochodzenia to jakiś kretynizm. Jeżeli pies wilczur szczeka na psa bernardyna, to wyłazi z niego agresja. Ale nam, ludziom, to nie przystoi.