Stajnia Augiasza
Wpis dodano: 12 stycznia 2015
Na poezji dnia dzisiejszego coraz trudniej się znać. Z prostej przyczyny: nie ma recenzenta, nie ma krytyka literackiego, który by to ogarnął.
W stosunkowo niedawnych, słusznie minionych czasach, było to możliwe z prostej przyczyny: nie było tzw. wolności druku i nie było Internetu. Owszem, istniała niezła papierowa prasa literacka; ona prezentowała początkujące pióra najlepszych (przypuszczam) talentów i równocześnie drukowała wiersze już uznanych poetów. Zdecydowanie była to prasa „wielopokoleniowa”, choć młodzi mieli dla siebie dwa osobne pisma: „Radar” i „Nowy Wyraz”. Mimo to niełatwo było dostać się na te łamy tzw. „poezji stadnej”. Toteż „stado” pisało w swoich prywatnych brulionach, co prezentowane było nader wąskiej grupie przyjaciół i w żaden sposób nie wypływało w przestrzeń publiczną. Tylko nieliczni piszący publikowali. Można więc było połapać się w ewoluującym środowisku, ogarnąć je i nasłuchiwać, co w trawie piszczy. Byli też krytycy literaccy, którzy regularnie podsumowywali coroczne plony i układali je w stogi. Np. w „Roczniku literackim” takie podsumowania publikował przez wiele lat Ryszard Matuszewski. Mój debiutancki tomik pt. „Z gwiazdą w oku” (1975) ukazał się pośród zaledwie 35 innych debiutów, a więc o gąszczu, z jakim dzisiaj mamy do czynienia, nie było mowy.
Kto dzisiaj jest w stanie podsumować „rok literacki”? Kto jest w stanie przebić się przez dżunglę internetową? Kto ma na biurku wszystkie tomiki poetyckie, jakie ukazały się np. w 2014 roku? Owszem, z grubsza wiemy: ten debiutant zwraca na siebie uwagę, tamten nie. Ten tomik jest ciekawy, tamten przeciętny. Ale nie wiemy o kim, wartym uwagi, w ogóle nie słyszeliśmy. Można założyć taką sytuację, że każdego roku przegapiamy coś, czego przegapienie woła o pomstę do nieba. I że pod niebo wynosimy coś, co szybko zwietrzeje.
Mamy też do czynienia z „rozbiciem dzielnicowym” jak za Bolesława Krzywoustego. Nie wiem, ile jest witryn i portali literackich. I to na pewno wiem, że nie wiem. Te „udzielne księstwa” tworzą osobne środowiska, czasami nisze lub zamknięte bastiony. Owszem, komunikacja jakaś między nimi i nami jest, ale raczej licha. Ja tak naprawdę regularnie śledzę kilka portali: Salon Literacki, Latarnię Morską, Łyżkę Mleka, Pisarzy.pl, Minotaurydę, witrynę ZLP… Także około dziesięć internetowych stron indywidualnych. Mam pełną świadomość, że to częściowy wyciek z wulkanu, a nie jego cała pojemność. Może w ogóle śledzę nie żaden wulkan, tylko wierzchołek jakiejś góry, którą sobie subiektywnie upatrzyłem? Wiem, że w poezji dużo się dzieje, ale gdyby nadal istniał „Rocznik literacki” w swojej dawnej postaci i gdyby zaproponowano mi tam podsumowywanie roku poetyckiego – nie podjąłbym się zadania. Bo nawet gdyby mi wszystkie wydane tomiki przywieźli do domu, to jakbym mógł przedostać się z pokoju do kuchni czy łazienki po tej stercie książek?
Czy tę stajnię Augiasza ktoś kiedyś posprząta? Być może tak, ale już nigdy nie odzyskamy pewności, że sprzątanie wyszło tak wiarygodnie jak za czasów, gdy ukazywało się 35 tomików rocznie. Może więc powinno ukazywać się naprawdę mniej tomików? He, he, to by dopiero była bzdura. Niech ukazuje się ich milion. Mamy z czego wybierać. A że nie wiemy, co lepsze, co gorsze? A musimy wiedzieć? Najlepiej wszelki bałagan po nas posprząta czas.