Spór o… metaforę
Wpis dodano: 12 marca 2011
Od jakiegoś czasu toczę spór ze znajomą osobą o… metaforę dopełniaczową. Wyjaśniam niewtajemniczonym tę figurę: jest to bezpośrednie połączenie mianownika z dopełniaczem, mające – rzecz jasna – walor przenośni. Np.: „oczy gwiazd”, „kromka nieba”, „las włosów”… Banalne? Owszem – banalne!
Ale rzecz w czymś innym. W tym mianowicie, że każda metafora dopełniaczowa została przez krytyków i niektórych autorów uznana za symbol beztalencia i taniochy warsztatowej. Skazana na banicję i infamię. Popełnić metaforę dopełniaczową w wierszu – to obciach. Spotykam się z wręcz ortodoksyjnym potępianiem tej figury stylistycznej.
Prawdą jest, że metafora dopełniaczowa to najprostszy, najłatwiejszy i najbardziej popularny chwyt warsztatowy. Zbyt często sam w sobie utożsamiany z „poetyckością”, a na dodatek otaczany w tekstach innymi niezbyt ciekawymi pomysłami językowymi.
Jednak „nagonka ideowa” na ten model metafory wydaje mi się histeryczna i nazbyt zaciekła. Metafory są po prostu dobre lub złe – i nieważne, czy dopełniaczowe, czy inne. Nietrudno znaleźć w poezji świetne, acz dopełniaczowe. Tak jak tandetny, a innym razem cudowny może być oksymoron, epitet itd.
Cały ten spór uważam za idiotyczny. Proszę mi pokazać metaforę dopełniaczową dobrą – to powiem, że dobra; złą – to powiem, że zła. Reszta całej tej krucjaty jest tyleż śmieszna, co kłótnia o to, ile aniołów zmieści się na główce szpilki. Najlepiej po prostu je policzyć i przyjrzeć się, czy któryś nie jest czartem złego gustu, przebranym za zdemonizowany dopełniacz…