Róg obfitości
Wpis dodano: 13 grudnia 2018
Jako krytyk literacki i recenzent dostaję sporo książek. Od autorów, wydawców, ale też od portali literackich, z którymi współpracuję. No i często, bardzo często, są to książki, o których autorach nic nie słyszałem, choć oni nie są debiutantami.
Co się porobiło? Ano to, że „mleko się rozlało”. Teraz mamy bardzo wielu drobnych wydawców, którzy drukują książki „jak leci”, bo autorzy najczęściej płacą za tę usługę. Interes kwitnie! Ale zalew książek jest obecnie tak wielki, że my, którzy od lat śledziliśmy debiuty, nie jesteśmy w stanie tego ogarnąć.
Niby ów róg obfitości jest godny akceptacji, to z drugiej strony tyle w tej lawinie przeciętności, że głowa boli. Pojawiły się nowe oficyny, które warte są istnienia. Ot, chociażby Topos, Zaułek Wydawniczy Pomyłka, Wydawnictwo Forma, które szybko pozyskały renomę. Ale większość nowych oficyn to po prostu geszeft wydający „szwarc, mydło, powidło”.
Niby od nadmiaru głowa nie boli, ale większość poetów powinna mieć świadomość, że „grają w trzeciej lidze” i na cokoły nie wejdą. Mam do tego stosunek pobłażliwy, bo ktoś, kto pisze jakiekolwiek wiersze jest ciekawszy od tego, który w ogóle nie pisze, ale z punktu widzenia literatury to żaden sukces.
My, krytycy, jakoś z tym sobie radzimy. Dostajemy dużo książek i mamy co wybierać. Jednak i tak nigdy nie wiemy, co przegapiliśmy.
Problem w zasadzie nie istnieje. Jak wiadomo, każdy pisać może trochę lepiej lub gorzej. No i dobrze. Ale coś jednak się stało. Jeszcze niedawno mieliśmy te wielkie nazwiska (Miłosz, Różewicz, Iwaszkiewicz, Szymborska, Herbert, Grochowiak, Gąsiorowski itd.), ale te formaty jakby się wyczerpały. Dzisiaj nawet dobrzy, uznani poeci ciągną się za wyżej wymienionymi. Chyba Marcin Świetlicki jest jednym z tych nielicznych, cieszących się uznaniem.
Co się dzieje? No, wspomniane wyżej „mleko sie rozlało” i sam Marek Wawrzkiewicz, Karol Samsel czy Teresa Rudowicz muszą pływać w magmie, która ich otacza. Zapewne powinienem przytoczyć tutaj co najmniej 20-30 „dobrych” nazwisk, ale to niewiele zmienia. Reszta jest przeciętna, a kolejna reszta „taka sobie”.
A tzw. nowe roczniki napływają i napływają. Owszem, od nadmiaru głowa nie boli, ale raczej obojętnieje. Co będzie dalej? Prorokiem nie jestem, ale obawiam się, że nowy renesans poezji daleko przed nami. Na razie mamy deszcze meteorytów, które – zanim spadną – to już gasną.