Róg obfitości
Wpis dodano: 6 lutego 2017
Liczba piszących autorów i liczba wydawanych książek przekroczyła możliwości recepcyjne i normalnych odbiorców, i krytyków. Nic złego – rzecz jasna – się nie dzieje. Pisać każdy może trochę lepiej lub gorzej. I nad tym nie ma co deliberować.
No ale jest gdzieś jakaś krecha? Teraz czytam nową książkę znanego i uznanego krytyka Janusza Drzewuckiego pt. Środek ciężkości. Szkice o współczesnej liryce polskiej. Rzecz opasła – niemal 400 stron. I co widzę? Same markowe nazwiska poetów, o których pisze się i mówi z uznaniem. Pisze się i mówi od lat, a więc dobór ocen Janusza ma swoje fundamenty. Tu nie ma poety trzeciorzędnego. A więc Drzewucki postawił sobie wyraźną krechę i wybrał autorów spoza peletonu, a więc tych, którzy są cenieni (choć cenieni nie zawsze znaczy: popularni).
Tak sobie myślę, że my – krytycy – nie powinniśmy tracić czasu na magmę. Owszem, jakoś ten peleton powinniśmy śledzić. Ot, chociażby dlatego, by wyłuskać niestandardowe talenty. Czarnej dziury przecież nie ma. Wciąż pojawiają się nowi autorzy warci lektury. Oni drukują wiersze lub prozę. My – krytycy – wyłuskujemy rodzynki. Może to najważniejsza nasza rola?
Ale też jest cała masa komentatorów i recenzentów głównie towarzyszących lokalnym regionom, środowiskom, grupom. Nie twierdzę, że to jest niepotrzebne, ale ta „wielopiętrowość” środowisk literackich tworzy nieogarniętość całego tego tygla. Więc pytam kolegów krytyków i samego siebie: czy warto działać na środkowych szczeblach drabiny, czy raczej na tych wyższych?
Od długiego czasu zarzuciłem całkowicie recenzowanie książek, które mnie nie kręcą lub wydają się nazbyt przeciętne. Ale to i tak wszystko takie względne. Drzewucki jednak, jak widzę, ma wyraziste kryteria i wysoko ustawioną poprzeczkę – i to „procentuje”.
Rzucam tym kamieniem, mimo że sam nie jestem bez grzechu. Ileż ja sam zajmowałem się książkami nie tyle złymi (chcę w to wierzyć), co drugorzędnymi. Ale z takimi „usługami” trudno walczyć. Rzeczywistość publicystyczna zagania nas do tego. Zresztą czasami i tu mamy miłe zaskoczenia. Ostatnio pisałem dla Latarni Morskiej recenzję z książki poznańskiej poetki Teresy Tomsi pt. Kobieta w kaplicy. O istnieniu tej autorki wiedziałem, ale niewiele. I nagle tę lekturę odebrałem jako zaskakująco dobrą i arcyciekawą. Mogę powiedzieć: odkryłem Tomsię dla siebie.
No więc co krytyk powinien wybierać z rogu obfitości? Prosta odpowiedź brzmi: dobre książki! Za dawnych lat buszował w tym rogu krytyk Jan Marx. Działał osobliwie – wybierał do recenzowania tylko złe książki i miażdżył je na miazgę. No więc można też być zaprogramowanym zoilem. Taki Marx dzisiaj by się przydał.