Róg obfitości
Wpis dodano: 8 listopada 2014
Coraz częściej zdarza mi się, że w mediach widzę i słucham rozmów z pisarzami, których nazwisk nie znam i nigdy nie czytałem. Nie wiem, czy są to dobrzy pisarze, no ale skoro ich nie znam, to wykluczyć nie mogę. Głównie są to prozaicy, autorzy mający jakiś sukces. Rynkowy – bo dzisiaj to się liczy. Sęk w tym, że te „rynkowe” książki zbyt często są nie z mojej bajki.
Staram się na przykład regularnie oglądać Xięgarnię prowadzoną przez Agatę Passent i Filipa Łobodzińskiego i ten program muszę pochwalić. Tu zapraszani są autorzy „solidni”, z dorobkiem już potwierdzonym przez opinię czytelniczą i krytycznoliteracką. Ale na przykład Marcin Meller zaprasza na swoje cosobotnie „Drugie śniadanie mistrzów” pisarzy, o których niemal nic nie wiem. To nie znaczy, że oni mówią głupstwa, lecz wolałbym, ich opinie autoryzować własnym przekonaniem do ich książek. Tak się porobiło, że wszystkiego ogarnąć nie można, więc słucham ich, a z tyłu głowy wisi mi pytanie: kto to jest? Owszem, u Mellera zdarzają się autorzy renomowani – takie zdanie mam na przykład o Grażynie Plebanek, którą niedawno w tym programie widziałem.
Tak czy owak tych „obiegów” literatury i jej salonów nie sposób już ogarnąć. Opiniotwórczy eter stał się zatłoczony i podzielony na osobne księstwa jak Polska za czasów Krzywoustego. Zadaję sobie pytanie: ilu książek, które powinienem znać, nie znam? O ilu witrynach i portalach literackich nie mam nawet pojęcia. Ile nazwisk poetyckich, mających w pewnych środowiskach swoją markę, nic mi nie mówi? No i jak ja mam być kompetentnym krytykiem?
Wszyscy już tylko zajmujemy się „wycinkami literatury”. Może ktoś kiedyś te puzzle poskłada, podsumuje. Tylko kiedy? I ile dobrych nazwisk oraz tytułów nigdy nie przebije się do należnej im rangi? Krąży opinia o Karolu Maliszewskim, że on „czyta wszystko”. Coś w tym jest, ale i w tym chlubnym przypadku nie bez kozery posłużyłem się cudzysłowem.
Niedawno oglądaliśmy w TV uroczystość wręczenia nagrody im. Wisławy Szymborskiej. Było pięcioro nominowanych: Wojciech Bonowicz, Jacek Dehnel, Mariusz Grzebalski, Julia Hartwig i Michał Sobol. Gdy zobaczyłem na ekranie Panią Julię, od razu wiedziałem, że za chwilę zostanie ogłoszona laureatką. Bo przecież nie ściąganoby Zacnej Damy, chodzącej już o lasce, z Warszawy do Krakowa po to, by dowiedziała się, że przegrała np. z Dehnelem. Werdykt był celny. Pytam jednak, czy przereklamowane „samograje” w postaci Jacka Dehnela muszą zabierać miejsce poetom wciąż tkwiącym w cieniu, a wartym pokazania światu. O Bonowiczu i Sobolu nie słyszałem, muszę ich przeczytać, bo wierzę, że warto.
Problem także w tym, że znane nagrody literackie są narzędziem określonych lobbies. Np. Nagroda im. Szymborskiej wyraźnie romansuje z wrocławskim Portem Literackim. To oczywiście świetna oficyna, ale ile świetnych eventów literackich związanych jest z mniej znanymi „producentami literatury”?
No, na pewno trochę niepotrzebnie tu marudzę. Tak jest, tak było, tak będzie. Lobbies są znane od czasów przedjurajskich. Ich opiniotwórcza rola nie zawsze musi być kojarzona z geszeftem, bo jeśli literatura zarabia na siebie i na innych to sprawa pożądana. Pisarstwo bez wydawnictw, poligrafii i kolportażu pozostałoby manufakturą. A książka jest po prostu towarem, czy nam się to podoba, czy nie.
Jak rzekłem, literatury bieżącej ogarnąć już nie umiem. Ale czy muszę? Ważne, że kto chce, może sobie w tym rogu obfitości grzebać do woli. I we wszystkich naszych narzekaniach na sytuację kultury na wyżej opisane zjawiska narzekać się nie powinno.