Rankingi
Wpis dodano: 25 czerwca 2015
Sława chodzi wytyczonymi szlakami. Jeśli idzie o poetów (lub uściślijmy: o ludzi piszących wiersze), to lista obecności obejmowałaby co najmniej kilkadziesiąt tysięcy nazwisk. Całe to sympatyczne towarzystwo porozsypywane jest po Internecie i chyba nie ma dziś obserwatora, który umiałby ogarnąć ten tłum. To, czy czyjeś nazwisko utrwala nam się w głowie, zależy od różnych syndromów. Zapewne ważnym jest, by posiadać laury konkursowe, by wydawać swoje tomiki w bardziej znanych oficynach, by pokazywać się na imprezach, by być recenzowanym… Innymi słowy talent swoją drogą, a public relations swoją. Dar zaistnienia nie bierze się z nieba, najczęściej sami musimy być jego architektami. Na pewno nie można poprzestać na dreptaniu po małym podwórku – trzeba „wyjść w Polskę” i stać się widocznym. Na to jednej recepty nie ma, to zależy od aktywności i osobowości. Także od tupetu – najlepiej sympatycznego. Bo tupet niesympatyczny to ohydztwo. Jeśli przyjmiemy teorię, że trzeba umieć „być widocznym”, to musimy jeszcze szukać naturalnych szans dla tej widoczności. Musimy umieć „dać się zapamiętać”. Dobre wiersze są fundamentem tego wszystkiego, jednak nie wszyscy dobrzy autorzy rzucają się w oczy.
Zastanawiam się, ilu pośród nas jest poetów wysokiej klasy, ale słabo znanych. Ja znam kilku takich, ale na ważnym miejscu stawiam Andrzeja Szaflickiego (rocznik 1957) mieszkającego w Ostrowii Mazowieckiej, który jest technikiem dentystycznym i dobrym poetą. Powtarzam: bardzo dobrym! Jeszcze raz powtarzam: bardzo, bardzo dobrym!!! Znakomitym i, jak dotychczas… bez tomiku. Mimo to trudno powiedzieć, że Szaflicki „nie zaistniał” – ale istnieje jakoś tak „cicho” i „pokątnie”. Nie rwie się do sławy, nie śni po nocach o laurach. A jeśli nawet – to dyskretnie. Bo siedzi w cieniu i nie hałasuje. Kto go w końcu odkryje? Wiem, że Salon Literacki do realizacji tego debiutu się szykuje; trzymam kciuki. Tak czy owak tej klasy poeta nie powinien stukać pokornie do drzwi wydawców (i rzeczywiście nie stuka); to wydawcy powinni w kolejce ustawić się do niego. Wiadomo: marzenie ściętej głowy. Co wydawcom po Szaflickim, jeśli stosunkowo mało znany?
No więc wola boska i skrzypce. Nasze przebogate życie literackie biegnie po swoim szlaku, lecz nie mam pewności, czy według dobrej mapy. Najgorsza jest jego domniemana względność i podejrzana autorytarność. Wiem, wiem, że poezja nie jest matematyką i że niczego w niej ściśle nie da się ustalić. Ale rodzynki w tym cieście powinny być jakoś wyłuskiwane. Strach pomyśleć, że żyjemy w rzeczywistości do jakiegoś stopnia „przypadkowej” i że nasze mniemania o bieżącej literaturze są wypadkową nieobiektywnej wiedzy.
Czy czas to wszystko uporządkuje? Tego nikt nie wie. Norwidowi się udało, ale on przez wiele lat był takim – toutes proportions gardées – Szaflickim swojej epoki. Dopiero Miriam i stary Gomolicki wyciągnęli go na powierzchnię. Ale wtedy – powtarzam – było z tym łatwiej. Dzisiaj zalewa nas tłum, tłum, tłum, a słyszalne są tylko klaksony, które trąbią, trąbią, trąbią.