Ptasie radio
Wpis dodano: 11 lipca 2014
Im dłużej zajmuję się poezją, tym bardziej czuję się zdezorientowany. Obecnie w poezji śpiewa istne ptasie radio. Nie jest to chór zgrany. Raczej rozedrgany, kakofoniczny, dysharmoniczny. Każdy śpiewa jak może – cudnie, dobrze, źle lub jeszcze gorzej. Czasy formacji programowych lub językowych przeszły już chyba do historii. Moda na mody (np. na O’Harę czy Ashbery’ego) przeminęła. Dzisiaj miarą sukcesu jest rozmiar indywidualizmu, osobności, oryginalności. Można się w tym pogubić, co nie znaczy, że nie można rozpoznać poezji lepszej od gorszej. Talent to talent – on daje znać o sobie i ktoś, kto jest oczytany we współczesnej poezji, ma ucho na te brzmienia.
Pisałem tu niedawno, że jednak samo „brzmienie” to nie wszystko. Dobry poeta to ten, który nie tylko niepowtarzalnie brzmi, ale który tym brzmieniem ma także coś do powiedzenia. Poezja – co udowodniła historia literatury – powinna być sztuką mądrych przesłań, powinna nam opowiadać coś ważnego, powinna poruszać naszą świadomość, empatię i sumienie, tworzyć pewne matryce aksjologiczne, definiować swój czas i wciąż od nowa odkrywać nowy koloryt naszych wciąż nowych sposobów przeżywania świata. Poezja musi być zwierciadłem i busolą. Ta najlepsza niesie także olśnienie. Co to jest „olśnienie”? To niech każdy sam sobie zdefiniuje.
Wyżej wspomniana kakofonia z jednej strony jest pożądana, z drugiej zaś powoduje, że mamy obecnie wiele różnych poezji. I kibicujemy tej lub tamtej, dzieląc się – zupełnie jak kibice np. Legii i Widzewa, Lechii i Cracovii.
Trudno takie kibicowanie oprotestować. Każdy ma prawo do niego. Natomiast jestem przeciw fetyszyzowaniu tej czy innej poetyki i światoobrazu. Obserwuję jednak coraz częściej jak niektórzy recenzenci krytykują wszystko, co nie jest z ich podwórka ich gustów. Te udzielne księstwa poezji mają jednak swoją społeczność i swoich admiratorów – jeśli tak, to mają też rację bytu. A więc wygląda mi na to, że wchodzimy w okres wielu poezji. W tej wielogłosowej przestrzeni musimy jakoś nauczyć się żyć, co zresztą może okazać się fascynujące.
Ja od dawna przyjąłem zasadę, że nie recenzję tomików, które mi się nie podobają. Wychodzę z założenia, że mogą podobać się innym i że ci inni mogą mieć swoją rację. Ostatnio np. odmówiłem zrecenzowania najnowszego, trzeciego już tomiku Agnieszki Mirahiny pt. Widmowy refren. Autorka ta w pewnych kręgach cieszy się estymą. Ja jej „oryginalność” uważam za jałową. Sprawę jednak wolę zostawić otwartą, także dla siebie, niż kierować kciuk ku ziemi.
Ale chociażby ten przykład uświadamia mi, że w owym ptasim radiu już się nie dogadamy. Różnice pokoleniowe dają także znać o sobie. No i dobrze; idzie nowe; moje pokolenie niechaj robi remanent własnych bagaży, a Wy, młodzi, róbcie swoje i nie zwracajcie uwagi na nasze przemijające gusta. Chcę Was tylko uprzedzić, że powtórka z tej rozrywki także i Was dopadnie.