Przekleństwa
Wpis dodano: 17 października 2016
Przekleństwa są pieprzem i solą języka. Język bez przekleństw byłby jak zakąska bez kieliszeczka. Kiedy na przykład przybijasz gwóźdź do ściany, walniesz się młotkiem w palec i nie krzykniesz o, kurwa! – to z tobą coś nie w porządku.
Ale przeklinanie to ponadto wielka sztuka. Inaczej przeklina zacny intelektualista, a inaczej menel, który tę kurwę stosuje co drugie słowo. Mówi się: zamiast przecinka. Poza tym można przeklinać „niewulgarnie” i przeklinać bardzo wulgarnie. Nawet z wdziękiem i „na wesoło”. Innymi słowy, tu wchodzi w grę kontekst sytuacyjny, poczucie umiaru, czasami dowcip. Wszystko też zależy od towarzystwa. Jeśli jesteśmy w gronie wielce zaprzyjaźnionych osób, skumplowanych, to możemy zrzucić z siebie fartuszek kindersztuby i elegancji, i po prostu czuć się swobodnie.
Na co dzień mówimy różnymi językami. Oficjalnym, dyplomatycznym, naukowym, konkretnym i rzeczowym, zawodowym. Tu obowiązuje poprawność. Każda z tych sytuacji ma swój kanon komunikacji. Innymi słowy, trzeba dobrze wiedzieć, kiedy możemy pozwolić sobie na na luzik „obyczajowości językowej”. I odpuścić wysoką mowę „ą”, „ę”.
No więc nie udawajmy Greka i nie mówmy „obyczajowym heksametrem”, gdy możemy pozwolić sobie na ten luzik. Przecież język potoczny jest najbardziej żywym i spontanicznym językiem.
Ja nie jestem – jak już się domyślacie – purystą językowym. W moim środowisku – literackim – nie uprawiamy na co dzień języka literackiego. Rozmawiamy tak jak wszyscy – bez zadęcia i nie na koturnach. Tyle, że my umiemy mówić wieloma „językami polskimi” i dobrze wiemy, jakim i kiedy. To nie jest hipokryzja – to jest właśnie wyczucie sytuacji. „Wielosytuacyjność” języka to fenomenalna sprawa.
Ale czy w tych wywodach nie jestem czasami hipokrytą? Czy prawo owej „wieloekspresywności języka” nie jest czasami prawem kaduka? Tu zapewne zgody nie ma i nie będzie. I nigdy do końca nie będziemy wiedzieli, gdzie przebiega cienka granica dowolności. To już kwestia wyczucia i dobrego smaku.
No właśnie… Można kląć sympatycznie i można wulgarnie. Wesoło lub po chamsku. Więc jaka pointa? Moim zdaniem taka: rzucaj kurwami z wdziękiem, byle to nie był wdzięk słonia czy menela. Ani – jak mawiał mój ojciec – chama, który wszedł do biura i wypił atrament.
Oficjalnie żadna definicja ani okoliczność wulgaryzmu nie są akceptowane. Jednak oficjalność oficjalnością, a życie życiem.
I pochwalony niech będzie język żywy, potoczny, spontaniczny. Tyle homilii na dzisiaj…