Pro domo sua
Wpis dodano: 7 października 2016
Nie wiem, czy jestem tytanem pracowitości, ale wiem, że pracowitość lubię.
Po pierwsze, dużo czytam, choć rzadko kupuję książki. A to z tej prostej przyczyny, że sporo książek przysyłają mi i wydawcy, i autorzy. I – czasem – szefowie portali. W moim przypadku sprawa jest oczywista: od ponad 40 lat „robię w literaturze”, zajmuję się recenzenctwem i czasami ciut poważniejszą krytyką literacką. Prowadziłem również felietony. Moim głównym hobby jest liryka, choć prozą też się czasami zajmuję. Ponadto bywam, a przynajmniej staram się być poetą.
Po drugie, mam obecnie stałą współpracę z kilkoma portalami literackimi. W „Gazecie Kulturalnej” od 12 lat mam stały felieton recenzencki pt. „Mniej więcej”, na portalu „Salon literacki” kolejny felieton pt. „Wspominki tetryka”, od dawna blisko współpracuję z portalem Latarnia Morska. Nie mówiąc już o mojej witrynie, na której właśnie czytacie ten wpis. Na blogu – zauważcie – zamieszczam dwa wpisy tygodniowo i jestem bardzo wierny tej zasadzie. Po co? Ano po to, aby coś się działo i żeby witryna nie była martwa.
To są stałe obecnie „elementy gry”. Do nich dochodzą jeszcze recenzje wewnętrzne dla niektórych wydawców, wstępy lub posłowia do niektórych tomików, jakieś incydentalne komentarze itp. Nie mówiąc o innych zajęciach, np. o prowadzeniu warsztatów poetyckich, zasiadaniu w gremiach jurorskich, wygłaszaniu jakichś prelekcji itp. Czasami coś inicjowałem – najbardziej dumny jestem z próby ocalenia arcyciekawej poetki Melanii Fogelbaum, która zginęła w getcie i o spuściźnie której przez długie lata nie wiedzieliśmy.
Wydałem (stan na dzień dzisiejszy) 31 książek. Dziś, z perspektywy czasu, myślę, że o kilka za dużo. Ale wiecie, jak to jest – ciśnienie na każdą nową książkę jest trudne do poskromienia.
Tak mi się życie ułożyło. Zaraz po studiach pracowałem w wydawnictwach, potem w pismach literackich. No więc wszystko „od zawsze” kręciło się wokół literatury. Nie mnie oceniać, czy byłem dobry w tej robocie, czy przeciętny, ale sprawy pisarskie potoczyły się na szczęście nie przeciw mnie, tylko ku mojemu zadowoleniu. Nie jestem w czołówce, jednak chyba też nie ciągnę się w ogonie. Gdybyście zajrzeli w archiwum moich maszynopisów, bylibyście zdziwieni ich liczbą. Ale to nie był żaden wyczyn – taka robota, i tyle!
Po co to piszę? Sam niedokładnie wiem, ale chyba dlatego, że mimo nieustającej pracowitości czuję się w stadium schyłkowym. W zasadzie to myślę, że powinienem przestać udzielać się bieżącym sprawom literackim i usiąść do podsumowania minionych lat. Zrobić remanent. Powspominać. Podsumować. Lecz chyba sił by mi nie starczyło. Toteż tu się ogólnikowo podsumowałem. Taka narcystyczno-egotyczna potrzeba mnie naszła… No!