Porada dla pięknoduchów
Wpis dodano: 4 marca 2016
Kilka dni temu Leonardo DiCaprio dostał w końcu wyczekiwanego Oscara. Na gali wygłosił ponoć świetną mowę. W niej takie zdanie: Sława, jak pisze amerykańska poetka i powieściopisarka Erica Jong, oznacza jedynie, że miliony ludzi mają o tobie błędne mniemanie. Aj! – bardzo ono celne, to zdanie, bardzo!
Każda osoba publiczna, w tym celebryci i artyści, są na ustach gawiedzi. Celebrytów „mitologizujemy”, bo im spełniły się nasze marzenia. Śledzimy ich życie, bo królewny i królewicze to lepszy, bajkowy świat, który osładza nam własną, codzienną szarość. My, nie bywający na salonach, dzięki celebryckiemu przemysłowi dostajemy okruch tamtego splendoru i dostatku. A afrodyzjak sławy każdemu gdzieś tam w głowie popiskuje.
Cofam się we wczesne lata szkolne… Moja ś.p. siostra, Majka, starsza ode mnie o cztery lata, miała taki opasły kajet, w który wklejała wycinane z gazet zdjęcia aktorów i piosenkarek… Ech, pamiętam, jej głównym idolem był Gérard Philipe… Oczy jej płonęły. Ileż razy musiał się jej śnić! Dziś chyba nic się nie tylko nie zmieniło, ale przyjęło bardziej skuteczne formy „przemysłu marzenia”.
My, gryzipiórki i poeci, ciągniemy się w ogonie tej publicity, jednak też miewamy swoich fanów. Wprawdzie nikt zapewne naszych zdjęć nie wycina (no bo i skąd?), za to na facebooku dzieje się to targowisko chwały, sławy i – bywa – dezaprobaty.
No, to był wstęp… Nie pisałbym w ogóle na ten temat, gdyby nie ta konstatacja Eriki Jong, że sława buduje o nas błędne mniemanie. Przemysł promocyjny polega na tym, by każdego kopciuszka przebrać za królewnę. My, im bardziej stajemy się „publiczni”, tym bardziej wchodzimy w napisaną z góry rolę i robimy słodkie miny do gorzkiej gry. Z samych siebie budujemy ersatz dla gawiedzi. Wizerunek na pokaz. Kiedy drzwi domu zamykają się za nami, przestajemy golić się, zmieniać koszulę, robić miny przed lustrem. U szyi wisi nam głaz samotności i niepewności. Częstokroć popadamy w panikę. Kornik marności nad marnościami nas drąży. Narasta poczucie naszej bezwartościowości. Co tam dyplomy, nagrody, sukcesy, spotkania autorskie, rozdawanie autografów, wypisywanie słodkich słówek w dedykacjach autorskich, brylowanie na autorskich spotkaniach…
Liczba samobójstw literackich może nie jest alarmująca, ale to za każdym razem ważny sygnał. Przedwczesne „łamanie pióra” zdarza się nie tak rzadko. Podwójna gra pomiędzy budowanie własnej „sławy” a świadomością, że sławy nie osiągniemy to manewr wyniszczający. Koszmar wyczekiwanego sukcesu nas dobija.
Czy możemy obronić się przed tego typu pułapkami? Ależ tak! Recepta jest prosta: nigdy nie dać się scelebrycić. Żyć normalnie, skromnie i w pokorze. Nie udawać, nie stroszyć piórek, nie robić min, nie kiwać łapką do tłumu. Stąpać twardo po ziemi i nie odlatywać w wydumane chmury. Być sobą aż do bólu. Normalnym i przyziemnym.
No, nie wiem… Może cały ten wpis niepotrzebny. Bo gdzie nam, poetom, do celebrytów? I chwała Bogu! Niech będzie pochwalona normalność, zwyczajność i lampka bordeaux do dobrego obiadu. A pisanie, jak już się przyplącze, to niechaj nadąża za nami. W jednym z wierszy napisałem: tylko życie, nagie życie warte jest prawdziwego grzechu, buntu, szaleństwa…