Pomidorowa czy szczawiowa?
Wpis dodano: 6 sierpnia 2011
Ktoś z moich znajomych zachwycił się zdaniem Andrzeja Stasiuka: miasto w podróży to klęska. Nie neguję niczyich preferencji ani zachwytów – jedni są adoratorami natury, pleneru i rustykalizmu, inni fenomenu miasta. W literaturze jedni tworzyli ruch tzw. autentyzmu, inni – wykrzykiwali hasło miasto, masa, maszyna… Zrodził się jednak we mnie odruch protestu przeciw absolutyzowaniu własnych upodobań. Zarysowana tu alternatywa jest po prostu dychotomią naturalną i chyba korzystną dla ludzi.
Ja posiadam dar zachwytu naturą, nie unikam bywanie na jej łonie, ale jako „podróżnik” bardziej emocjonuję się miastem. Byłem w Amsterdamie, Berlinie, Brukseli, Budapeszcie, Duszanbe, Florencji, Gdańsku, Hamburgu, Krakowie, Lwowie, Mediolanie, Monachium, Moskwie, Norymberdze, Nowym Jorku, Palermo, Pekinie, Pradze, Rzymie, Sandomierzu, Szanghaju, Wenecji, Wiedniu i gdzie tam jeszcze – i wszędzie miasto mnie ekscytowało, uczyło, dawało wiele nowego do myślenia… Ale z tych powodów nigdy nie napisałbym zdania: plener w podróży to klęska…
A więc dysputy o wyższości świąt Wielkiej Nocy nad świętami Bożego Narodzenia zawsze są dla mnie absurdalne. Z takim absolutyzowaniem osobistych gustów i wyborów mamy do czynienia na różnych poziomach i płaszczyznach przerzucania się naszymi racjami, czasami bronionymi z zacietrzewieniem wartym lepszej sprawy.
Tak więc wziąłem się do napisania tej notki nie dlatego, żeby polemizować ze Stasiukiem, tylko żeby powiedzieć coś bardzo prostego: jeśli lubicie zupę pomidorową, nie wylewajcie szczawiowej do zlewu…