Pokrzywdzeni
Wpis dodano: 6 listopada 2015
Niedawno jurorowałem w pięcioosobowym zespole, który w ramach 44. Warszawskiej Jesieni Poezji przyznał nagrody w trzech kategoriach: 1. za całokształt twórczości literackiej, 2. za upowszechnianie literatury współczesnej i 3. za dorobek poetycki. Szczegóły opisałem na tym blogu (wpis z dnia 16.10 br.).
Minęło kilka dni, nagrody zostały ogłoszone i wręczone, a WJP nr 44. przeszła do wspomnień. A mnie to jurorowanie odbija się czkawką. Najpierw zadzwonił kolega spoza Warszawy, ochrzaniając mnie, jak mogliśmy dać nagrodę temu, a nie tamtemu. Potem zadzwonił jeden z nominowanych w innej kategorii i pyta, czy mogę mu wytłumaczyć, dlaczego nie on, a ktoś inny dostał stosowny laur. Był własną przegraną oburzony. No cóż, tak się złożyło, że jury zasługi innej osoby uznało za wyższe…
Wyjaśnienie jest proste: pięcioosobowe jury najpierw wymieniało uwagi nad dorobkiem i atutami wszystkich nominowanych, a potem głosowało. Każdy z nominowanych musiał dostać co najmniej trzy głosy „za”, aby zostać laureatem. Tak więc Andrzej Gronczewski, Ireneusz K. Szmidt i Marek Wawrzkiewicz wygrali z konkurentami. Mieli oczywistą przewagę głosów jurorskich. I to – powtarzam – po jurorskiej dyskusji.
No więc tłumaczę to wszystko zawiedzionemu nominantowi. On domaga się szczegółów. Ja odmawiam, bo nie mam jako jeden z piątki jurorów żadnych uprawnień, by opowiadać mu, kto, jak i dlaczego argumentował, a potem głosował. Nasza rozmowa robi się nerwowa, on jest zniesmaczony werdyktem, a ja jego pretensjami.
O czym świadczy ta frustracja i oburzenie niedoszłego laureata? No cóż – mamy wszyscy „ciśnienie na sukces”. Nie umiemy przegrywać. Nie przyjmujemy do wiadomości odmiennych – niż się spodziewaliśmy – ocen lub decyzji jurorskich. Nie przychodzi nam do głowy, że kogoś można docenić bardziej niż nas. Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie – mówił Kargul. Sęk w tym, że „sąd literacki” różni się zasadniczo od „sądu prawniczego”. Oceny na niwie literackiej są z natury subiektywne, choć przecież jurorzy w większości konkursów mają wymagane kompetencje. Nie wykluczam, że mój znajomy-zawiedziony dostałby tę wymarzoną nagrodę, gdyby był inny skład jurorski. Ale wtedy inny kandydat do lauru może by do nas, jurorów, dzwonił z identyczną pretensją…
To po prostu z góry trzeba założyć: startuję w konkursie, ale żadną miarką nie da się przewidzieć werdyktu jurorów. Ich gustu. Ich preferencji. Ich „aksjologii literackiej”. Start w każdym konkursie jest trochę jak rosyjska ruletka. W tej kategorii ocen 2+ 2 wcale nie musi równać się cztery. Bo literatura to nie jest matematyka. Tu liczy i ocenia się inaczej. A wracając do tego konkretnego konkursu: i tak wszystkich uważam za wygranych dlatego, że to oni, a nie inni byli nominowani, zostali zauważeni, dostali szansę. To już samo w sobie jest wyróżnieniem. Zauważcie: co rok jakiś autor zostaje laureatem Nagrody Nike albo Nagrody Nobla. Ale być już na liście nominowanych to zaszczyt.
Jaki morał? Parcie na sukces musi być kontrolowane. Wszyscy go pragniemy, ale jeśli sukces trafi w inne ręce, to trzeba umieć to przełknąć. I dalej robić swoje. Z przekonaniem, z pokorą, z nadzieją… Kiedy ta ostatnia zmienia się w żądanie – to pora zastanowić się nad sobą.