Pochwała grafomanów
Wpis dodano: 18 marca 2016
Czytałem ostatnio kilka tekstów ubolewających i alarmujących: fala grafomaństwa nas zalewa! No cóż… Pisać każdy może, trochę lepiej lub gorzej… Ale czy trzeba na to zjawisko pomstować? Chwalmy ludzi, którzy jeżdżą mercedesem, ale niekoniecznie pomstujmy na tych, którzy jeżdżą trabantem…
Uzyskaliśmy nielimitowany dostęp do druku. Możemy do woli publikować na papierze i w Internecie. Nie jesteśmy już skazani na wieczne marudzenie redaktorów: za wcześnie na druk… A młodzi zapewne już nie za bardzo wiedzą na czym polegała cenzura. Więc hulaj dusza! Ale załamywanie rąk nic tu nie da. Przestrzeń publikacyjna otworzyła się dla wszystkich. I z tym trzeba się pogodzić bez marudzenia. Na szczęście możemy z tego tortu wybierać rodzynki, a resztę ignorować. Ale zabraniać? Nie! Nigdy! To tak jakbyśmy zabraniali domorosłemu akordeoniście grać na wiejskich weselach lub nieudolnemu pasjonatowi malarstwa rozstawiać sztalugi na warszawskiej Starówce.
Natłok pisania sygnalizuje takie oto zjawisko, że „potrzeba sztuki” jeszcze nie stała się czymś rzadkim i wyjątkowym. Po pierwsze, potrzeba autoekspresji jest wieczna i uniwersalna. W naszych czasach łatwiejsza do realizacji. Po drugie, cieszmy się, że w tych coraz bardziej stechnicyzowanych i spragmatyzowanych czasach człowiek nadal potrzebuje czegoś więcej. Zdawało się, że sztuka z nas ucieknie. Że spragmatyzujemy się do cna. Okazuje się, że nie – i to jest pokrzepiające.
Amatorzy zaśmiecają literaturę? I co z tego? My wybieramy to, co lepsze. I tylko to, co lepsze, zostanie. Pisałem już kiedyś na tym blogu, że mam w swoim księgozbiorze opasłą antologię poezji młodopolskiej wydaną w 1926 roku. Z tej antologii 80% nazwisk to już dzisiaj „nazwiska obumarłe”, tzn. zapomniane niemal doszczętnie. Wtedy jakoś żyły, ale naszych czasów nie dożyły. Normalna kolej rzeczy. Nie ma na co pomstować.
Trzeba przyjąć do wiadomości, że literatura, tak jak inne sztuki, dzieli się na „profesjonalną” i „amatorską”. Ruch amatorski przedostał się – co naturalne – do bezgranicznej przestrzeni publikacyjnej. Te dysproporcje ilościowe ja często obserwuję jako juror konkursów poetyckich. Załóżmy, że na konkurs wpływa 200 zestawów wierszy. Mniej więcej tylko 20 zestawów przebija się do finału. Z tej dwudziestki nagradzamy zazwyczaj sześciu autorów – trzy nagrody i trzy wyróżnienia. Reszty nawet nie komentujemy. No bo po co? Mamy powiedzieć: a sio z amatorami? Szansę trzeba dać każdemu chętnemu. Naszą rolą nie jest „asenizacja” dobrobytu, tylko wyjmowanie z niego rodzynek.
Nie chciałbym dożyć czasów „cyborgizacji społecznej”. Wtedy potrzeba sztuki obumrze. Strach pomyśleć, jak zmieniłby się świat. Dopóki ktoś jeszcze pisze wiersze, gra na skrzypcach, maluje akwarele itd. – dopóty żyjemy w świecie postbiblijnym i postantycznym. Innego świata nie chcemy. Niech żyją grafomani! Póki nawet ludzie bez talentu marzą o talencie, to cała konstrukcja jakoś się trzyma.