Piekło jest dziedziczne
Wpis dodano: 20 grudnia 2011
Na witrynie Fabryka Tanich Butów, blogu poetki Magdy Gałkowskiej, przeczytałem jej recenzję z debiutanckiego tomiku Katarzyny Zając pt. Pęknięcia. Tomik ten dostał nagrodę w IV Międzynarodowym Konkursie Poetyckim Liberum Arbitrium „O Lur Lipowego Wzgórza” i z tego tytułu został wydany. To pierwszy bonus: zespołowi jurorskiemu się podobał – bardziej niż inne.
Recenzentce jednak nie. Oczywiście, mogła to napisać, sęk w tym, że oblała go napalmem własnej niezgody, wdeptała w ziemię i buldożerem różnych złośliwostek uklepała ją nad recenzowaną książką. Zarzuciła Zając miałkość jej wierszy, zrzynanie z innych (choć słabo udokumentowane), pustotę wielu sformułowań i obrazów.
Otóż wcale nie podzielam aż tak skrajnych nagan. Ten tomik nieźle się czyta, jest w nim dużo „urody”, jest jakiś nerw, jakiś własny, „zintegrowany” świat, ekspresja, klimat… Jakieś skojarzenia z innymi? Ależ one niczego nie dezawuują, poezja ma grzędy, na których siedzą określone typy poetyk i ekspresji łączących poszczególnych autorów w tym, a nie innym modelu pisania. Poezja nie zaczyna się ani od Katarzyny Zając, ani od Magdy Gałkowskiej. Zając też w jakimś modelu się uplasowała, ale mówienie o jej wtórności uznaję za przesadne. Poza tym ukazuje się dostatecznie dużo złej poezji, byle jakiej, niewyrazistej, „amatorskiej”, by Pęknięcia recenzować takim językiem, jaki by pasował do tych gorszych tomików. Na dodatek zjadliwym, podenerwowanym.
Pod recenzją Gałkowskiej odbyła się dyskusja – 150 głosów (!). W tej dyskusji recenzentka tylko dosypywała dodatkowych uszczypliwości. Powtarzam: tomik Zając nie musi się podobać, ale aż na taką deprecjację nie zasługuje.
W moim pokoleniu mieliśmy już takiego zoila – był nim Janek Marx. Być może szczupak w każdym akwarium jest potrzebny, sęk w tym, że szczupak pożera nie tylko chore, ale i zdrowe rybki. Marxowi też to się zdarzało.
Jest jednak inna, ważniejsza kwestia: to sprawa języka. Język Gałkowskiej czyni z pola poetyckiego pole bitwy. Antagonizuje, „rozlicza”, wdeptuje w ziemię. No cóż… Piekło jest dziedziczne. Myślałem, że młodsze pokolenia nie będą żyły w takiej literackiej traumie i skłóceniu, jak moje. A zapowiada się większe koloseum. Oni, gdy dorosną, będą tak samo poobijani jak my, może nawet bardziej. A ja myślę, że życie literackie mogłoby się toczyć w innej atmosferze, w innym języku i bez armat oraz bez trupów w „krajobrazie po bitwie”. Owszem, literatura jest dobra lub zła, ale to nie znaczy, by ludzie w jej sprawie stawali się wrogami…