Opowieść o sensie
Wpis dodano: 19 września 2016
Wielokrotnie pisałem, że liczba wydanych przez nas książek niczego nie przesądza, a już na pewno nie otwiera nam drzwi do historii literatury. Zbyt wiele mieliśmy przykładów, że autorzy jednej książki wyprzedzali o kilka okrążeń nasze trzydzieści książek. Wciąż przypominam, że Mikołaj Sęp Szarzyński istnieje w literaturze od kilku stuleci wyłącznie dzięki Rytmom albo wierszom polskim, wciąż uświadamiam, że Artur Rimbaud zostawił po sobie spuściznę zaledwie cztero- czy pięcioletniego pisania. Nasz Kraszewski wydał niemal 250 powieści, ale ile z nich dzisiaj czytamy? No więc nasza „galopka twórcza” nie wznosi nas na cokoły. A jedno, pojedyncze arcydziełko potrafi to zrobić.
Jeśli ktoś ma podwyższone ciśnienie twórcze, to – owszem – niechaj pisze sobie po kilka wierszyków dziennie. Ale niechaj drukuje po ostrej selekcji tylko te rzeczywiście ważne i udane.
Myślę też, że tomiki poetyckie nie powinny być workiem utworów, jakie nam się akurat napisały. W zasadzie dobry tomik powinien być cyklem. To znaczy: powinien go wypełniać dominujący temat i dominująca aura. Powinien być opowieścią jakiegoś zwartego światoobrazu, jaki chcemy przekazać. Albo konsekwentną kontynuacją tego, o czym piszemy nieustannie, za każdym razem coś dodając do naszych emocji i przemyśleń. Tak, można być autorem jednego tematu, ale pod warunkiem, że go rozwijamy, a nie powtarzamy. Ja zresztą bardzo sobie cenię takich „obsesjonistów”.
Często kluczem do sukcesu jest klucz pomysłowości. Popatrzcie: Herbert wymyślił sobie bohatera Pana Cogito. I nagle ta fikcyjna postać stała się dla nas arcyważna. Stała się medium, poprzez które Herbert opowiedział nam sprawy fundamentalne. I to w wyjątkowo prosty, atrakcyjny sposób, niewymagający od czytelnika doktoratu z filozofii. A tam był jej – tej filozofii – ogrom.
Fikcją jednak trzeba umieć się posługiwać. Ona musi wyrażać „prawdziwą prawdę”. Podobnie jak metafora. W tym ich fenomen. Bardzo lubię „niezwyczajny” język poezji, ale opowiadający nam sprawy komunikatywnie.
Boże, tyle tych wymogów, jednak sens tkwi w jasności przekazu. Tu trzeba się ciągle chwytać za ucho oryginalności, a tam ulegać treści i poznaniu. To są liczne i wciąż nowe syndromy. Ale tylko one powodują, że poezja wciąż jest „świeża”, nowa, inna. Że ostatniego słowa nie powiedziała Konopnicka czy Asnyk. No więc do tego fenomenu dodajmy własną cegiełkę.
Ten sam świat może być opowiadany w literaturze bez ustanku. Ale opowiedziany w nowym języku staje się nowym, naszym światem. Niczego nie powinniśmy naśladować, wszystko powinniśmy odkryć od nowa, choć by to było stare jak świat. Bo – powtarzam – sens się nie zmienia, zmienia się opowieść o sensie.