Olimp i magiel
Wpis dodano: 30 lipca 2011
Mój przyjaciel Andrzej Dębkowski, człowiek wielu talentów i redaktor oraz wydawca „Gazety Kulturalnej”, we wpisie na swoim blogu z dnia 9 lipca narzeka na mizerię i taniochę niektórych tendencji naszego życia kulturalnego. Podzielam jego zdanie i jego zniecierpliwienie, jednak nie we wszystkim, a zwłaszcza chcę zareagować na ten akapit: Współczesna kultura nie potrzebuje dyskusji o kulturze, już nie potrzebuje krytyków z prawdziwego zdarzenia, tylko recenzentów kolorowych magazynów, którzy o „produktach kultury” piszą kilka lub kilkanaście zdań. Obecny odbiorca kultury więcej nie potrzebuje, jemu wystarcza zdanie, że „książka np. Masłowskiej jest genialna”. To mu wystarczy, aby ją kupił. Oczywiście recenzent zrobi to dlatego, że jakiś koncern wydawniczy zapłacił mu, żeby wychwalał np. książkę wspomnianej Masłowskiej, Grocholi, bądź innego Pilcha. I choćby ktoś z tej „wielkiej” trójcy napisał najbardziej niebotycznego gniota, to i tak dyżurny recenzent (bądź recenzentka, bo i takie się zdarzają) będą pisać o wielkich walorach językowych wspomnianego „wieszcza”.
Owszem, Andrzeju, masz rację, że krytyka literacka na użytek pism kolorowych i odbiorców „czytadeł” to zupełnie inna krytyka niż ta w pismach literackich. Ale one wciąż są i wciąż ukazujące się tam recenzje bywają solidne, profesjonalne, czasami znakomite. A więc to nie jest tak, że dobrej krytyki nie ma, tylko jest tak, że ma ona dzisiaj „dwa poziomy” i „dwa obiegi”. Dlaczego? No bo tak się porobiło w „światku literackim” z powodu mass-mediów, kultury tabliodowej i popularnej. Prawdą jest także, że na tym poziomie recenzenci bywają tylko „dźwignią handlu”, a więc piszą bardziej reklamówki niż recenzje. Z tym musimy nauczyć się żyć. Bronić naszych okopów i trwać w nich ze stoickim spokojem, bowiem świat „taniochy” będzie sobie istniał, czy chcemy tego, czy nie.
Ostrzej protestuję przeciw Twemu „posłużeniu się” jednym tchem nazwiskami Masłowskiej, Grocholi i Pilcha. Grocholę w ogóle wyłączmy – ona jest z wyboru autorką „czytadeł” i w tej konkurencji autorką dobrą, lepszą niż wiele innych. Spróbujmy to docenić, a nawet uszanować ten poziom „literatury”. Co do Masłowskiej… Jej bym nie bagatelizował. Czytałem jej książki; obraz świata, jaki opisała i język, jaki wynalazła wydają mi się cenne, istotne, generacyjnie i „epokowo” celne. Nie lekceważ Masłowskiej – to zdolna bestia, jeszcze dożyjesz jej kolejnych sukcesów… Pilch też nie jest ani grafomanem, ani autorem wartym lekceważenia. Owszem, on znalazł klucz do „masowości” swoich narracji. Ale ten klucz nie jest kompromitujący; Pilch to pisarz z krwi i kości.
Tak więc samo kryterium popularności i masowości nie zakłada – moim zdaniem – taniochy literackiej. Mamy tu autorów na różnym poziomie i proponuję w naszych lamentacjach posługiwać się przykładami ewidentnie nagannymi, a nie takimi, które mogą zadawalać czytelnika masowego, równocześnie nie raniąc, a czasami wielce satysfakcjonując czytelnika wytrawnego. No, chyba że się umówimy, że poniżej Prousta, Kafki, Musila wszystko to dno. Ale literatura dobra ma nie tylko piętra najwyższe i nie tylko jedną kategorię aksjologiczną. Na wszystkich swych poziomach – także popularnych – ma swoich mistrzów. Ja ich doceniam…