Nowa bohema
Wpis dodano: 14 sierpnia 2017
Dawnymi czasy, a zwłaszcza w okresie Młodej Polski, poeci wierzyli, że są artystami natchnionymi. Chodzili w kapeluszach z szerokim rondem, na plecach nosili peleryny i podpierali się laseczką zwieńczoną gałką z kości słoniowej. Taki był „sznyt”. Oni wierzyli w swoją nadzwyczajność, a gdy stawali przed lustrem w tym swoim, wyżej opisanym, rynsztunku, to wierzyli, że tak trzeba. Artysta musiał być artystyczny.
Ostatnim reliktem młodopolskiej bohemy był chyba Piotr Skrzynecki, który na scenkę Piwnicy pod Baranami wychodził w czarnej pelerynie i stylowym kapeluszu. Ale on to robił dla hecy, no i właśnie po to, by nas przenieść w minione klimaty.
Dzisiaj poeci chodzą w dżinsach i flanelowych koszulach, niczym nie wyróżniając się z tłumu. Udają zwykłych ludzi? Ha!, oni nawet wierzą w to, że są zwykłymi ludźmi. O!, tempora, o! mores! Świat schodzi na psy.
No, ja tu sobie dowcipkuję, ale chwała Bogu, że ta młodopolska, postromantyczna fanfaronada przeszła do lamusa. Chyba artyści zrozumieli, że chodzą po ziemi, a bujanie w obłokach to mogą tylko realizować w wierszach, a i to bez przesady.
Wspominałem tu niedawno o moim sympatycznym wyjeździe do Chojnic. Tam właśnie dopadła mnie refleksja, jacy już teraz jesteśmy normalni i zwyczajni (chwała Bogu!). Ktoś z zewnątrz, przypatrujący się naszej grupie, nie wpadłby na to, że my, za przeproszeniem, artyści. A my – zwyczajne dziewczyny i chłopaki – bawiliśmy się naszą koleżeńska wspólnotą. No, mieliśmy w tej grupie dwóch cudownych hucpiarzy – Jurka Fryckowskiego i Tadka Kolańczyka. Frycu, jakby wiecznie lekko za mgłą, towarzysko nas rozpalał i niegłupio gadał. To w ogóle nieszablonowy facet. A Kolańczyk błaznował jak najęty, realizując dobrą dewizę: śpiewa, tańczy, recytuje, daje dupy i stepuje (tę „dupę” traktujcie metaforycznie, proszę). Tadek gra też nieźle na gitarze i organce (cygan czytance grał na organce J), śpiewa i w ogóle jest towarzyskim liderem. Na każdą okoliczność ma gotowy dowcip i tymi dowcipami nas rozśmieszał. Człowiek-orkiestra, jednym słowem; także „wodzirej” i facecjonista absolutny!
No więc ulga na mnie spłynęła – my, poeci, jednak wyglądamy na zwyczajnych ludzi. I tego się trzymajmy!