Nie panikujmy
Wpis dodano: 3 sierpnia 2011
Wciąż próbuję rozprawić się sam w sobie z sytuacją naszej kultury, szczególnie literackiej. Mnie nie bulwersuje tzw. kultura masowa, zawsze tak było, że jedni piją tylko szlachetne trunki, a inni wino patykiem pisane. Ale z tym patykiem bym nie przesadzał. Na każdej półce są lepsze i gorsze towary. Mamy lepszą i gorszą poezję, lepsze i gorsze filharmonie, lepszych i gorszych malarzy, piosenkarzy, aktorów… Literatura „z drugiej półki” ma też swoich mistrzów i swoich grafomanów. Ale nie potępiajmy jej w czambuł. To trochę tak, jakby szachiści nabijali się z pingpongistów albo brydżyści z bokserów. Ale ludzie zawsze pójdą na turniej ping ponga lub na ringowe mordobicie. Homo ludens – i gadajmy sobie, co chcemy, a było, jest i będzie zawsze tak samo.
Rzecz chyba w czymś innym. Czyli w proporcjach i tzw. „kompetencjach kulturochłonnych” społeczeństwa. Model życia, standardy wykształcenia, metody upowszechniania kultury – to te czynniki „wychowują” naszego odbiorcę. I prawdą jest, że dzieje się źle. Znaleźliśmy się w okresie amoku biznesowego, co dotyczy także książek. Książka stała się towarem dochodowym, a to może zapewnić tylko tzw. literatura popularna. Z kolei na niej wychowani czytelnicy tracą wspomnianą „kulturochłonność”, gdy proponować im coś poważniejszego. I to koło samo się nakręca oraz poszerza własne obszary. Alarmy są więc uzasadniona. Myślę jednak, że nastąpi tzw. druga faza, czyli wyjście z „nuworyszowskiego kapitalizmu” ku „kapitalizmowi aksjologicznemu”.
Co ciekawe: w czasach PRL-u sytuacja była lepsza. Dlaczego? Bo wtedy nie było takiego amoku ani potrzeby zarabiania na kulturze, więc przywiązywano wagę do innych jej korzyści. Mieliśmy znakomite książki, wspaniałych wydawców, a po wiele naszych i światowych tytułów ustawiały się kolejki w księgarniach. Była też „literatura masowa”, czasami wcale niezła (np. książki Chmielewskiej); pisarze umieli dzielić sami siebie na tych „wysokich” i tych „rynkowych” (np. Maciej Słomczyński vel Joe Alex). Nikt wtedy na zalew szmiry nie narzekał, bo miał pod ręką ową „wysoką alternatywę”. Dziś nadal widzę wiele książek wspaniałych – one są i będą zawsze. Zawęziła się grupa odbiorców. I to jest rzeczywiście niepokojące.
Czy państwo może mieć wpływ na polepszenie takiej sytuacji. Oczywiście tak. Przecież istnieje coś takiego, jak „polityka kulturalna”, a więc mechanizmy dotacyjne, podatkowe itd. Musi się zwiększyć budżet na kulturę. I zwiększy się, acz nie liczę, że szybko, ponieważ jesteśmy na etapie tak ogromnej przebudowy państwa, że kultura „musi poczekać”. Niechętnie piszę to tak spokojnym tonem, ale staram się być racjonalny. Zakładam tę idealną sytuację: społeczeństwo tak się nasyci dobrami materialnymi, że zacznie szukać dóbr innych. I to wtedy nasze szuflady nie mogą okazać się puste…