My, poloniści!
Wpis dodano: 1 lutego 2021
Kiedy trwoga, to do Boga, a kiedy do literatury, ty tylko na polonistykę. Tak jest!
Zaraz po maturze dostałem się na warszawską polonistykę. To było bingo! Z przedmiotów ścisłych w liceum byłem debilem. Na szczęście miałem mądrych nauczycieli. Profesor Szybalski od przedmiotów ścisłych (fizyka, matematyka) to był facet pięknego kalibru. Od czasu do czasu przywoływał mnie do tablicy i jakieś esy floresy kazał mi rozwiązywać.
Stałem odwrócony plecami do klasy i najczęściej rozmyślałem sobie o koleżankach. A On różne głupoty klasie opowiadał.
Po pewnym czasie odwracał się w moją stroną i patrzył jak sobie poradziłem. No!, wiadomo jak!: ani palcem nie ruszyłem. A prof. Szybalski dumał, dumał i w końcu mówił: siadaj Żuliński! I dawał mi trójkę.
Boże! Jaki to był mądry Profesor. Wiedział, że jestem do cna humanistą…
Mogłem do tej pory stać przed tą tablicą. A dzięki niemu otrzymałem „szansę polonistyczną”.
Moim idolem był prof. Stanisław Tubek. Postać, w której byłem zakochany.
I tak się złożyło, że natychmiast po maturze mojego Ojca przeniesiono do Ursusa (przylegającego wówczas do Warszawy). Szybko zresztą Ursus został przyłączony do Warszawy, a ja zostałem studentem na warszawskiej polonistyce przy Krakowskim Przedmieściu.
No! Tam to już wszyscy mieliśmy fioła na punkcie literatury. Były też – oczywiście – inne oddziały, ale jednak polonistyka wiodła prym.
Mój Boże… Bingo! Trafiłem w centrum tarczy!
My, poloniści, to jest klan. Jeden z najwspanialszych. Większość z nich się rozproszyła jako poloniści w szkołach. A ja i niektórzy inni trafiliśmy do redakcji wydawniczych. I nic lepszego nie mogło nas spotkać.
Teraz już jestem emerytem, ale nieustannie działam w literaturze. Wydałem – nie po raz pierwszy to mówię – 38 książek; do dzisiaj prowadzę warsztaty literackie, spotkania, wykłady, pogadanki; piszę recenzje, bywam na imprezach literackich…
Tak, tak, mam udane życie… Żałuję, że dobiegam do mety.