Moi Bracia Mniejsi
Wpis dodano: 7 września 2020
W naszym domu zawsze były zwierzaki. Pierwszy był Barney – w łaty, o sporej sierści szaro-białej. Dostojne to było psisko sięgające do moich kolan i szykowne, mało „skoczne”. Raczej dystyngowane.
Szybko pojawił się także kundelek Dyzio – też taki ni to beżowy, ni to biały. Kilka długich lat spędził z nami. Kolegował się z Barneyem.
Ale pojawił się w końcu Feluś. Przywiozłem go jako szczeniaka z Solca Zdroju, bo tam błąkał się na bezdomny na rynku. Nieduży, zgrabny, o krótkiej brązowej sierści. On miewa się do dzisiaj dobrze, śpi w domu, biega po ogrodzie, towarzyszy wszystkim. Żebyście widzieli jego piruety jakie wyczynia, gdy przyjeżdżam, bo wie, że z łakociami dla niego.
Ja na co dzień siedzę w swoim nieco oddalonym mieszkaniu, skąd i teraz piszę to co piszę. To jest moje „biuro”! A gdy przyjeżdżam do rodzinnego domostwa, to Feluś wyczynia takie radosne tańce, że głowa boli. Podejrzewam go o „interesowność”. A to dlatego, że nigdy do Felusia nie przyjadę bez łakoci.
Jest problem, kiedy rodzina wyjeżdża na wczasy (najczęściej nad morze). Wtedy ja biorę Felka do siebie i on jest bardzo zadowolony, mimo że ogrodu mu brakuje. Toteż za to mu dogadzam.
No i była kotka Ramona. Cudna, beżowa, o długiej sierści. Podobna do Marilin Monroe. Chodziła po ogrodzie wyniosła jak dama i nie kolegowała się z psami, ani psy z nią. Oczywiście jej też dogadzałem, ale sądzę, że to ona miała mnie, a nie ja ją. Niestety pewnego razy przedarła się przez ogrodzenie i na zawsze przepadła. Ludzie mówią, że tak właśnie umierają koty – po cichu, z dala od ludzi. Marzę, żeby w Kocim Niebie było jej dobrze.
I wiecie, co mnie najbardziej martwi? Otóż jestem już w takim wieku, że żadnego zwierzaka bym nie przyhołubił. Zwierzęta tak nas kochają, że zostawić je bez siebie, to dla nich coś w rodzaju ludzkiej żałoby. Tego im robić nie można!