Malkontenctwo czy afirmacja?
Wpis dodano: 17 listopada 2016
Zacznijmy od parafrazy znanego wiersza Fredry:
Malkontent z entuzjastą w jednym stoją domu,
Malkontent na dole, entuzjasta na górze,
Pierwszy, skrzywiony, nie sprzyja nikomu,
Drugi radosny – z głową w pięknej chmurze.
No więc tak mogłaby brzmieć nowa wersja Pawła i Gawła. Ale mnie tu chodzi o skrajną typologizację recenzentów i krytyków literackich. Gdyby rozdzielić to grono grubą krechą, to pierwszym mało co się podoba, a drugim aż za wiele. Malkontenci mają swoje osobne odmiany – na ich szczycie są to zoile. Entuzjaści są mniej wymagający i zazwyczaj skupiają się na zaletach utworu literackiego, tolerując różnego typu jego niedostatki. Czasami tolerując nazbyt łaskawie. Innymi słowy ci pierwsi są kapryśni i wymagający, ci drudzy życzliwi lub nawet nazbyt życzliwi.
Którzy są lepsi? Żadni! Po prostu po przeczytaniu utworu literackiego trzeba wyłapać jego zalety i wady. Może one jakoś się równoważą, a może jedna lub druga wyraźnie dominuje. Obiektywny i zrównoważony krytyk powinien te proporcje dostrzegać. Powściągać w sobie zoila i powściągać apologetę.
Tekstów nie można oceniać tylko żółcią lub tylko entuzjazmem. I nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, że mamy pośród oceniaczy także te dwa skrajne typy. Ja sam przyjąłem inną zasadę: raczej nigdy nie recenzuję tekstów, które mi się nie podobają. Szkoda mi czasu na udowadnianie, że autor napisał gniota. No wiec skupiam się na książkach, które mnie zadowoliły. Tu też jest pewna drabina. Akceptując książkę, nie można jej przewartościowywać. A słowo „arcydzieło” musi byś używane rzadko i w wyjątkowych przypadkach. Bo przecież pośród książek dobrych też jest jakaś drabina poziomu i jakości.
Wszakże wszystko to – to rozważania nieostre i „płynne”. Literatura nie jest matematyką, więc nie zawsze 2 + 2 = 4. Ach, te gusty, te punkty widzenia, te preferencje aksjologiczne, ten „słuch literacki”… Po prostu: dziedzina nieścisła!
Czy wobec tego całe to oceniactwo i komentatorstwo są nic niewarte? Nie, absolutnie nie. To nie jest tak, że recenzenctwo jest czymś zbędnym. W naszej historii literatury, chociażby tylko XX wieku, mieliśmy krytyków wybitnych. Ot, choćby Berezę, Janion, Kwiatkowskiego, Sandauera, Wykę i wielu, wielu innych. Ich opinie wiele znaczyły…
Musimy też pamiętać, że krytycy akademiccy posługują się innym językiem i innymi miarami, zaś krytycy-naturszczycy z zasady tylko własnym gustem, preferencjami i emocjami. Tak więc w tym drugim przypadku poruszamy się po terenie „nieostrym” i bardzo względnym. Mamy też do czynienia z różnymi modami, dykcjami i tendencjami. To wszystko galopada nowości i jazgot języków. Pocieszam was tylko tą oczywistą pointą: dobra proza czy poezja są dobre, a złe pozostają złymi. Zaś recenzenci i krytycy są od tego, aby wiecznie tę oczywistość przypominać. Jedni stale marudzą, inni stale chwalą, ale i tak sito czasu wszystko przesieje.