Malkontenci
Wpis dodano: 12 maja 2016
W każdą sobotę oglądam w TVN-24 m.in. program „Loża prasowa” prowadzony przez Marcina Mellera. Niedawno zobaczyłem w tym programie mojego starego kolegę z czasów studenckich, dziś profesora, Zbigniewa Mikołejkę. Zbyszek opowiedział, stosownie do jakiegoś kontekstu, taki oto dowcip: Dzwonek do drzwi… Lokator podchodzi do nich i otwiera. A tam jakiś facet, który pyta: – Panie Kowalski, to pan uratował mojego Jasia z Wisły? – Tak, ja… Na to ten gość: – A gdzie jest berecik?
Ładna anegdotka, przyznacie… No więc cokolwiek dobrego byśmy nie zrobili, to zawsze znajdą się niezadowoleni. Jak byśmy się nie wysilili, to dla niektórych będzie za mało. W literaturze mamy takich zoili, którzy nawet łaskawie wypowiadają się o jakiejś książce, wszystko brzmi budująco, jednak w ostatnim akapicie pada to ale… Czyli: byłoby dobrze, gdyby nie to i to. Jasiu uratowany, ale berecik zaginął. Zoil może mieć nawet rację, lecz bywa ona mało istotna w o cenie całości. Taaak, natura malkontentów to tajemnicza sprawa. Malkontenctwo w ogóle psuje nam smak życia. A ono, to życie, jakie jest, każdy wie: raz pełne blasku, raz mroku, raz kroczące po górach, innym razem po dolinach. Niektórzy nawet twierdzą, że na tym polega smak i uroda życia.
Radość i łzy – to bliźniaki syjamskie. C’est la vie. Staram się pokochać ten tandem. Albo robię uniki, tzn. uchylam się od recenzowania złych książek. A co? Trzeba by przyłoić autorowi? Niech robią to inni, ci, którzy to lubią. Ja wolę przemilczeć. To też trudna sprawa… Nie wiem, ilu autorów znam osobiście. Wiem, że bardzo wielu. Oni, wydając nową książkę, zapewne liczą na moją recenzję. Musiałbym się dwoić i troić. Wybieram więc to, co szczególnie trafiło do mnie. Ale przecież recenzuję też debiutantów, o których często nic nie wiem. Ot, normalna sprawa…
Wracając do głównego wątku: szczęście nigdy nie jest pełne. Każdemu z nas jakiś berecik zatonął w rzece lub zagubił się w lesie. Ale żyje się dalej, pisze się dalej – i to najważniejsze. A co to znaczy: pisać? To tyle samo, co mieć jakąś inklinację i jakieś hobby. Tyle i tylko tyle. Większość z nas i tak wyląduje na wielkim wysypisku literackim, ale to nie powód, by nie mocować się z pisaniem. Byle nam berecik nie spadł z głowy, byle nie utknął na dnie jakiejś rzeki. A nawet jeśli? No to co? Trzeba machnąć ręką i dalej robić swoje. Z pogodą ducha!