Łysienie plackowate
Wpis dodano: 25 lutego 2016
Jak wiecie, od ponad tygodnia toczy się gorący, ogólnopolski spór o moralność i niezłomność Lecha Wałęsy. Jak wiecie, za Lechem Wałęsą jesteśmy za, a nawet przeciw. Jak wiecie, ten blog raczej niechętnie odnosi się do spraw politycznych. On skupia się przede wszystkim na moich komentarzach i refleksjach literackich. Tym razem znowu jednak wdam się trochę w politykę, ale literatury nie zostawię zupełnie na odludziu.
Otóż co by nie mówić, nie pisać, nie myśleć o Wałęsie, to zasługujemy mu znaczący udział w ustrojowej transformacji Polski. I fenomenalny, ponieważ Wałęsa był absolutnym „naturszczykiem”. Prostakiem. Robolem. Kimś z tłumu. Jego inteligencja nie była błyskotliwa. Raczej „osobliwa” i „domorosła”. A jednak został ikoną transformacji, która wtedy wydawała się nieprawdopodobna.
Przypomina mi się Pankracy z Nieboskiej komedii Krasińskiego. Człowiek z ludu, który chciał obalić system utrzymywany wiekami przez arystokrację. Poniekąd mu się to udało, ale Mocy Najwyższej się nie spodobało. Chrystus pogroził Pankracemu palcem, bo to nie żadna determinacja, nie żaden lud – w koncepcji Krasińskiego – dzierżą siłę sprawczą. Dlatego Pankracy ginie, wypowiadając te znamienne słowa: Galilejczyku, zwyciężyłeś! Istnieje taki termin historiozoficzny: prowidencjalizm. Według niego wszystkim sterują nie ludzie tylko Opatrzność. Wałęsa nosił w klapie ikonę Matki Boskiej. Prawdopodobnie nie znał i nadal nie zna pojęcia prowidencjalizmu, ale ma w sobie coś z Pankracego. Może – do cholery! – był wybrańcem sił wyższych? W każdym razie Pankracy przegrał, a Wałęsa wygrał.
Ja jestem zwykłym, prostym marksistą. Jeśli to kogoś obraża i brzydzi, to powiedzmy: pragmatykiem. Nie wierzę w historiozofię boską, tylko w ludzką. Wałęsa, człowiek z ludu, umiał porwać za sobą tłumy, które przechyliły szalę zwycięstwa. Zapewne miał nieuświadomiony talent i instynkt polityczny. Umiał manewrować i podejmować trudne, ekstremalne decyzje. Miał także charyzmę trybuna – szli za nim na barykady. Jednocześnie miał za małą inteligencję, aby się bać. Podłożył dynamit pod spróchniałe fundamenty. Okoliczności potoczyły się w stronę fenomenalnie niespodziewaną. Polska wygrała swój lepszy czas.
Czy to dzisiaj jest ważne jak kombinował, jak kluczył, jak rozgrywał swoje gierki? Zaglądamy mu nagle, po latach, w sumienie, ale ono jest mało znaczącą sprawą w tym wszystkim, co się stało i co otworzyło nową epokę Polski. Chcemy mieć świętych, idealnych, wzorcowych bohaterów? Ludzi z marmuru? Otóż nie święci garnki lepią. I to jest raczej budująca reguła. Dzisiejsi adwersarze Wałęsy mówią, że walczą o Prawdę. Owszem, prawda rzecz ważna. Ale jeśli prawda zła zderza się z prawdą dobrą, to trzeba bardo uważać, żeby żadnej prawdy nie wylewać jak dziecka z kąpielą. Czy jesteśmy dostatecznie mądrzy i sprawiedliwi, by o to zadbać?
Wałęsa to także dobry casus do tezy, jak bardzo porąbane jest życie. Jego bilans jednak – moim zdaniem – jakoś się broni. A wszyscy, którzy go dzisiaj nazbyt ortodoksyjnie rozliczają niechaj ustawią się tam, gdzie przydzielają aureole. Aureola cudownie maskuje własne łysienie plackowate.