Łańcuchy wierszy
Wpis dodano: 28 października 2016
Wbrew tytułowi tego wpisu nie będzie on dotyczył oków ani kajdan. Chcę powiedzieć o tym jak poezja wynika także z poezji. Z tego co zastaliśmy, z tego co czytaliśmy. Nie setki, a tysiące wierszy powstały z lektur zastanych, z inspiracji innymi poetami. Oczywiście nie chodzi mi o żadne plagiaty tylko właśnie o inspiracje, o świadome nawiązywanie do tego, co czytaliśmy.
Ja niedawno popełniłem taki właśnie wiersz pt. Krok do raju. Oto on: stoję u twej dziewiątej bramy / z lancą na sztorc, w płonącym szyszaku, / z którego różowa łuna wznosi się ku niebu // koń prycha, przestępuje z kopyta na kopyto, / nozdrzami wietrzy pożogę / białe baranki nieba zasnuły się ciemną przestrogą / i galopują na złamanie karku // sceneria jest ponura, bo nie wie jak daleko / wciągnie ją wir pożądania // Appolinaire pouczał, że im bardziej ciemno, / tym bliżej do raju // nie kupuj tutaj jabłka – tam je zerwiemy
Ten wiersz Appolinaire’a to Dziewięć bram twojego raju – znany, lubiany, ceniony. Unisony, śmiały erotyk, który wszedł do klasyki poezji światowej. Mnie się z nim nie równać, ale jakoś i chyba wyraźnie do niego nawiązuję. I to zdarza się często poetom. Najprostszym przykładem są motta. Jeśli opatrzymy własny wiersz mottem z innego poety, to już to o czymś samo w sobie mówi, bo nawiązuje do jakiegoś skojarzenia, do jakiegoś à propos. Czasami możemy we własny wiersz wpleść nawet całą zwrotkę z innego autora, nie musząc podawać jego nazwiska. Trzeba taki „wtręt” zapisać kursywą – wtedy wiadomo, że kogoś cytujemy. Możemy sobie sprawdzić – kogo? Jeśli autor cytatu nie jest zbyt znany, możemy dać pod wierszem odnośnik z wyjaśnieniem. I pamiętajmy, że istnieją jeszcze kryptocytaty, czyli według słownikowej definicji cudze słowa ukryte w przetworzonej formie w utworze innego autora.
Tu podałem „oczywistości oczywiste”. Ale literatura jest przecież łańcuchem. Nasze pisanie jednak jakoś wynika z tego, co czytaliśmy, co zastaliśmy. My wymyślamy wiersze, ale nie poezję. Poezja była grubo przed nami, więc my dorzucamy do niej tylko własną cegiełkę. Cały cymes w tym, czy ta nasza cegiełka będzie do poezji wnosiła okruch czegoś nowego. Okruch nowej oryginalności lub taki timbr języka, który po nowemu będzie czytelnikowi „brzmiał w uchu”. Jeśli brzmi po staremu – to jesteśmy albo epigonami albo naśladowcami. Jeśli po nowemu, to posuwamy wózek liryki o centymetr do przodu. Możemy być nawet „rewolucjonistami”, tzn. pisać wiersze, które otwierają nową dykcję, a więc mówią językiem dotychczas nieznanym. Możemy być autorem nawet nowego podgatunku liryki. A nowatorstwo przecież liczy się w każdej sztuce.
Nowatorstwo nie dzieje się na co dzień. Na ogół rodzi się z nowego czasu, nowej rzeczywistości, nowej epoki. Lub z „wybryku natury”, jakim są niektórzy poeci. Epigoni mają przechlapane. Tak czy owak być we własnej epoce choć ciut oryginalnym to już duży sukces.
I jeszcze pro domo sua… Sam siebie nie uważam za poetę awangardowego ani nawet takiego, który wnosi coś osobliwego do języka. Jestem raczej „poetą treści”. To znaczy: staram się mówić o rzeczach i sprawach ważnych, niebanalnych. Piszę – tak to nazwijmy – „poezję sensów”. Czy mi się to udaje – nie mnie oceniać. Ale sądzę, że ten model poezji (jeśli to w ogóle jest to jakiś model) jest też istotny.