Kulisy jurorowania
Wpis dodano: 2 lutego 2015
Niedawno jeden z młodych poetów zadał mi pytanie, jak wygląda kuchnia i kulisy jurorowania w konkursach poetyckich.
No cóż… Najpierw każdy z jurorów dostaje komplet nadesłanych tekstów. Zazwyczaj tych kompletów jest 150-200. W każdym od trzech do pięciu wierszy – to już zależy od regulaminu konkursu, który ustalają jego organizatorzy. No więc dostajemy te zestawy i siadamy do czytania. Wbrew pozorom nie zajmuje nam to ogromnego czasu. Nawet pierwsza pobieżna lektura wystarcza, by na jedną kupkę odkładać to, co wygląda na dobre, a na drugą to, co ewidentnie wygląda na nazbyt amatorskie. No więc załóżmy, że na tę lepszą kupkę odkładam 20 zestawów – tych, moim zdaniem, najciekawszych. Czytam je czasami dwukrotnie, czasami trzykrotnie i z tej dwudziestki zostawiam do finału maksimum 10 kompletów. Mam więc potencjalną czołówkę, ale nie przesądzam na tym etapie zwycięskich miejsc. Po prostu są to moje typy do finału. I wtedy, po takiej indywidualnej selekcji, jurorzy albo zbierają się na posiedzeniu albo mailowo wymieniają między sobą wskazania tych zestawów, które ich zafrapowały. Metoda mailowa jest żmudniejsza i bardziej długotrwała, bo wymiana listów obfita. Posiedzenie face to face polega na żywej wymianie argumentów, jest dyskusją „na żywo”. Niemal zawsze bywa tak, że wiele typowań się powtarza, ale też ten czy tamten juror wskazuje zestaw, na który inni nie zwrócili uwagi. Zazwyczaj więc przegapienie czegoś ważnego nie ma szansy się zdarzyć. Z tej prostej przyczyny, że nas, jurorów, „strażników poziomu”, jest kilku lub kilkoro. Ale bywa i tak, że któryś z nas wyskakuje „z rewelacją” absolutnie nadającą się – jego zdaniem – do czołówki, lecz reszta kolegów tego entuzjazmu nie podziela. I olśnienie entuzjasty gaśnie, nie zyskując szansy. Lub na odwrót – zyskuje. Po prostu nasz werdykt musi być wspólny, co wymaga oczywistego konsensusu. Tu kroczek ustąpisz, tam kroczek do przodu zrobisz; racje tak muszą się zderzać, by w końcu coś wspólnego uzgodnić.
W ruch idą dwie metody. Pierwsza, nazwijmy ją statystyczna, polega na tym, że zestaw, na który wszyscy zwrócili pozytywną uwagę ma już dużą szansę na pierwszą nagrodę. Ale możemy się o to dalej kłócić, dyskutować i zdarza się, że jeden lub dwóch jurorów przekona pozostałych argumentami (interpretacyjnymi, rzecz jasna). Przy metodzie „niestatystycznej” dyskusja bywa dłuższa, bo wtedy toczą się wyżej wspomniane spory. Czy ten zestaw lepszy, czy tamten? Jeśli dochodzi do pata w naszych ocenach – wtedy głosujemy i głosowanie przechyla szalę werdyktu. Podajemy zwycięskie i wyróżnione godła organizatorom i dopiero wtedy oni otwierają koperty, w których skryte są nazwiska beneficjentów konkursu.
Czy jurorzy po tekstach domyślają się ich autorów? Tak, to może się zdarzyć, ale pewności – zanim otworzy się kopertę z nazwiskiem autora – nigdy do końca nie ma.
Oczywiście każdy juror może kwieciście i uparcie przekonywać pozostałych jurorów w swoje typy. Może mu się to udać, jeśli ma mocne argumenty, ale jeśli koleżeństwo nie potwierdzi jego zdania, to i tak dzieje się to, co dzieje się najczęściej: wygrywa statystyka głosowania. O tym wspomniałem już wyżej.
Już kilkakrotnie słyszałem z ust beneficjentów takie zdanie: „Żuliński dał mi nagrodę na konkursie”. Nie, sam Żuliński nigdy nikomu nie dał nagrody. Zawsze dawało ją jury, które uzgadniało wspólny werdykt. To szczególnie mocno chcę tu podkreślić.
Przysięgam Wam na brodę Allacha, że nie pamiętam konkursu, w którym jury brałoby azymut na upatrzonego z góry poetę lub uskuteczniało jakieś machlojki. Jeśli nawet mam pewność, że za godłem „Wernyhora” kryje się Adam Mickiewicz, to nic nie wskóram, jeśli pozostali jurorzy nie podzielą mojego entuzjazmu.
Owszem, werdykt wszystkich konkursów można uznać za subiektywny, ale to inna kwestia. Mamy do czynienia z poezją, a nie z „dziedziną ścisłą”. Częstokroć powtarzam, że poezja tym różni się od matematyki, iż w matematyce 2+ 2 musi równać się 4, a w poezji niekoniecznie. Oczywiście są jurorzy z większym lub mniejszym autorytetem czy talentem przekonywania, lecz jeśli ostatecznie wszyscy podpisują się pod werdyktem, to trudno go zanegować. A względność miar jest wpisana w szranki konkursowe – tu nie mierzy się zwycięstw stoperem, tylko gustem. I jeśli trzech lub pięciu jurorów potrafi ten gust jakoś między sobą uzgodnić, to jest to istotny argument.
Często w konkursach główne nagrody zdobywają poeci nieźle już znani, z dorobkiem. Wolałbym, aby nie stawali w konkursowe szranki z młodymi. Nie wypada. Ale to już zależy nie od jurorów, tylko od regulaminu konkursu wpuszczającego między juniorów „old boyów”. To jednak, że nazwiska laureatów się powtarzają, że nagrody przyznają starym wyjadaczom różne zespoły jurorskie potwierdza fakt, że są to poeci dobrzy, można powiedzieć: profesjonalni. Moim zdaniem ich konfrontacja z wstępującym narybkiem nie daje temu narybkowi szans. Taaaaak, myślę, że regulaminy konkursów powinny ustalać jakieś limity wiekowe lub przynajmniej grubą krechę „przed debiutem książkowym” i „po debiucie”.
No i tyle tej „kuchni jurorskiej”. Prosta sprawa. Ale zawsze budząca emocje, podejrzenia. Zapewniam Was, że jurorzy kierują się dobrymi intencjami. Nie mają wyjścia. Mają tylko własne zdanie, które umieją przeforsować lub nie. Gdyby chcieli wydać z góry ustalony werdykt, musieliby stanowić „zorganizowaną sitwę”. Ale sitwa w tej branży? Teorie spiskowe tym razem są tylko kompensacyjnym snem poetów zawiedzionych werdyktem.