Książki unikatowe
Wpis dodano: 12 grudnia 2016
Mam w domu – jak się domyślacie – niemały księgozbiór. Bywają oczywiście o wiele większe i cenniejsze zbiory, ale mój kocham – bo jest mój. Uskładał się przez lata.
Np. jeszcze z lwowskiego domu pradziadków, a potem rodziców pozostał mi w niemieckojęzycznej wersji Faust Goethego drukowany szwabachą, a wydany w Stuttgarcie w 1854 roku. No, cymesik edytorski! Tak zresztą się złożyło, że w roku 2008 wydałem tomik pt. Ja, Faust, który do tej pory uważam za swoją najlepszą książkę poetycką. Może jakieś niewiadome mi fluidy brały w tym udział?
A teraz wygrzebałem skromną, niewielką książeczkę pt. Taka cisza w ogrodzie. Iłżeckie miłości Leśmiana. Została ona wydana w roku 1992, a napisana przez Adama Bednarczyka. Jak wiadomo, Leśmian jeździł do Iłży na wakacje. Tam zresztą poznał chyba największą miłość swojego życia – Dorę Lebenthal. Po latach Adam Bednarczyk (1924-1999), iłżanin, „chodził śladami” Leśmiana, czego efektem pozostała ta skromna książeczka – tak piękna w swoich klimatach, że trzymam ją jak relikwię.
Albo inne cymelium: Juliusza Wiktora Gomulickiego książeczka pt. Kępa niezapominek. Przygoda z zagadkowym rękopisem Norwida. Ukazała się ona w roku 1996. W niej mam dedykację autora: Drogiemu Młodszemu Koledze, Leszkowi Żulińskiemu, którego wywiad z autorem niniejszej książeczki przyczynił się do jej napisania i ogłoszenia – Juliusz Gomulicki, 30.X.1996.
Książka ta – zgodnie z tytułem – opisuje nieznaną nam wcześniej tajemnicę Norwida. Był to rękopis, który Juliusz W. Gomulicki odkrył po wieloletnich kwerendach. I pomyśleć (he, he), że Pan Juliusz napisał Kępę niezapominek z mojego „podpuszczenia”…
Czasami pobłyskują na moich regałach dzieła wielkie i sławne, lecz przedziwnie wydane. Taka jest na przykład mała, siermiężnie wydana książeczka z Traktatem moralnym i Traktatem poetyckim Miłosza. I to wydana nie „w podziemiu”, lecz oficjalnie, przez znaną oficynę „Czytelnik” w 1982 roku. Wtedy jeszcze Miłosz nie był tak hołubiony jak teraz. Powoli wprowadzano go bez żadnego embarga na polski rynek. Dzisiaj na dobre zadomowił się w naszych domach. Ale warto popatrzeć jak te procesy odzyskiwania polskiej literatury emigracyjnej ewoluowały.
Zdarzają się także pośród moich książek rzeczy mniej ważne, ale fikuśne. Za swoiste „arcydziełko” uważam książeczkę angielskiego anonima pt. Lubieżny Turczyn i inni okrutnicy (chyba już o niej wspominałem dawniej na tym blogu). Powstała ona w czasach wiktoriańskich i jest po prostu pornusem. I to zamaszystym. Ale tak pretensjonalnym, tak dziś zabawnym, że boki zrywać. Polskie wydanie z 1990 roku zawdzięczamy Wydawnictwu Rój. Jako że jestem wesołkiem i libertynem, wysoce sobie cenię takie „arcydzieła”.
No i na koniec muszę wspomnieć, że mam mnóstwo książek z dedykacjami. Czasami bardzo znanych autorów. Ale to już opowieść na inną okazję.