Kolarstwo literackie
Wpis dodano: 6 sierpnia 2015
W 1956 roku Wyścig Pokoju wygrał Stanisław Królak. Potem miał jeszcze inne sukcesy. Stał się na lata ikoną polskiego kolarstwa; pamiętamy go. Właśnie jego, a nie innych kolarzy jadących w peletonie.
W połowie lipca 2015 na pokazach lotniczych w Anglii serca publiczności podbił polski pilot, Adrian Rojek, który zademonstrował spektakularny start Miga-29 w pionie. W ciągu kilku dni ponoć zapis tego wyczynu obejrzało w Internecie ponad 4 mln ludzi. Rojek w swojej branży jest już KIMŚ!
1 sierpnia 2015 Anita Włodarczyk pobiła rekord świata w rzucie młotem. Jej wynik: 81,08 m. Czytam w Internecie: Włodarczyk jest pierwszą kobietą, która przekroczyła w tej konkurencji granicę 80 metrów. Dotychczasowy rekord świata także należał do niespełna 30-letniej młociarki i wynosił 79,58. Poprawił więc swój rekord o 1,5 metra. To największy taki postęp w tej dyscyplinie od 1999 roku.
Taaaaaak, brutalna prawda jest taka: z każdego grona trzeba się wybijać. Jeśli np. wspominamy drużynę piłkarską Juventus, to pierwsze skojarzenie brzmi: Michel Platini. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, żeby uświadomić oczywistą prawdę: sukces odnoszą najlepsi, im przede wszystkim kibicujemy, ich podziwiamy i ich pamiętamy. Mniej więcej to samo dzieje się w naszej branży literackiej. Liczą się liderzy, a nie peleton. Peleton pedałuje, poci się i narzeka. Lub tłoczy się na ławce rezerwowych. A liderzy są zadowoleni, bo do zadowolenia mają powody.
Czy w tym peletonie jadą sami nieudacznicy? Ależ nie! Mają tylko lepszych od siebie – i tyle. Mają zapewne także swoich kibiców, fanów, a nawet zagorzałych czytelników. Ale mają ich zbyt mało. Na ogół są to tzw. „znajomi królika”. A sukces tak czy owak potrzebuje większych osiągnięć i liczniejszych fanów. I dobrze, jeśli jest autoryzowany przez autorytety, w których literaturoznawcze kompetencje ufamy. Nie wystarczy, żeby poklepali nas po plecach koledzy z podwórka.
Co może myśleć o sobie trzecioligowy piłkarz, którego nie chcą kupić wyższej klasy kluby? Nie mam pojęcia, ale prawdopodobnie jest sfrustrowany. Sądzę jednak, że są i tacy, którzy we frustrację nie popadają – lubią biegać po boisku, to jest ich pasja, hobby, ich sport. Dobrze im z tym. I życzę tysiącom wierszopisarzy takiej właśnie postawy. Ból niedocenienia i frustracja to źli doradcy.
We wszystkich dziedzinach jest gdzieś linia demarkacyjna między mistrzostwem a amatorstwem. W literaturze w sposób szczególny nikt nie znosi słowa „amator”. Są nawet tacy, którzy szukają poza sobą powodów ich niedocenienia. Innymi słowy: „spiskowa teoria dziejów”. Oczywiście w naszym tłumie zdarzają się też „dramaty nierozpoznania”, tzn. jakiś peletonik autorów zasługiwałby na lepsze docenienie. Problem w tym, że Królaka mierzono stoperem, Włodarczyk – centymetrem, a Rojka tym, co było widać gołym okiem, zaś branża literacka otoczona jest względnością gustów, które chodzą własnymi ścieżkami. Nic w tej kwestii zobiektywizować się nie da. Pomogłaby nam większa reklama, ale ona też nie może dotyczyć tłumu, tylko wybiera indywidualności.
Powiem Wam, co myślę sam o sobie. Otóż z zimną krwią i ze stoickim spokojem akceptuję własne miejsce w drugim szeregu. Mam się za krytyka i poetę średniej klasy. Niczego już nie przeskoczę, bo skaczę od początków lat 70-tych i wyższej poprzeczki już nie pokonam. Pojemność moich „płuc literackich” jest, jaka jest. I tak szczęśliwy jestem, że mogę zajmować się literaturą, żyć nią. Tyle i tylko tyle!