Kłopoty z grzybobraniem « Poezja, krytyka, kultura Leszek Żuliński
 

Kłopoty z grzybobraniem

Poezja ma wiele języków. Ich rozmaitość nazywamy poetykami. Zdarzało się tak, że w poszczególnych okresach historycznoliterackich jakaś poetyka wyraziście dominowała, ale najczęściej towarzyszyły one sobie; czasami życzliwie, czasami w sporze o język poezji. Najbardziej wyrazisty tego przykład mieliśmy w okresie międzywojennym, kiedy język Skamandrytów i wszelkich postmłdopolan stanął wobec konfrontacji z nowym językiem Peipera, Przybosia i innych nowatorów.

Dzisiaj ta Wieża Babel wszelkich stylistyk brzęczy jak ul przepełniony pszczołami. W zasadzie poezja „programowa” przestała istnieć. Ostatnim spektakularnym przykładem było starcie Nowej Fali i Nowej Prywatności w latach siedemdziesiątych, a potem już hulaj dusza, czyli niech każdy pisze to, co chce i jak chce. Można by obecny czas nazwać Poezją Indywidualizmów lub może lepiej Wysp Osobnych.

To stało się tak oczywiste, że już nie będę tego wątku rozwijać. Istnieje jednak problem, jak mają sobie z tym poradzić krytycy literaccy. Wyraźnie dziś widać, że radzą sobie na dwa sposoby. Jedni zakochują się w konkretnym trendzie (zwłaszcza językowym), inni starają się dostrzec w różnych poetykach ich walory, jeśli zwłaszcza jest co dostrzec.

Należę do tych drugich. Staram się w najbardziej nowatorskich poetykach znaleźć ich walor i jeśli go znajduję, to akceptuję, a nawet rozpływam się w satysfakcji. Ale nie odwracam się plecami do form bardziej tradycyjnych, np. postskamandryckich, bo i tam znajduję perełki, a przynajmniej wiersze ciekawe i dobre. Chociażby w ostatnim okresie kilku poetów wydało „tomiki rymowane” i bywały to – moim zdaniem – cacuszka. Jestem w stanie pochwalić i rymopisa, i poetę-lingwistę. Czy popełniam błąd „wszystkoizmu”? Sądzę, że nie. To raczej polega na tym, że potrafię docenić i obraz renesansowego malarza, i współczesnego abstrakcjonisty. Sądzę, że krytyk powinien doceniać warsztaty, a nie warsztat.

Ten ostatni nazywany jest „krytykiem towarzyszącym”. On towarzyszy tylko tej literaturze, która najbardziej do niego przemawia. Natomiast ta druga odmiana chce towarzyszyć wszystkim zjawiskom, co nie znaczy, ze pozostaje wobec nich bezkrytyczna.

Nie przepadam za krytykami „wybiórczymi”. Ze zbyt dużą łatwością wylewają oni wiele dzieci z kąpielą. Preferują wycinek, nie panoramę. Trzymają się jednego „modela i formuły”, kiedy właśnie literatury składa się z wielu wspomnianych wyżej poetyk. Dramat z tej specyfiki nas, krytyków, oczywiście żaden nie wynika, jednak ta sytuacja ma jakiś wpływ na życie literackie. Ale za dobrze znam literaturę, by się tym przejmować. Bo? Bo przyjdzie walec i wyrówna. Dzisiaj jazgot w literaturze, a zwłaszcza w poezji, jest tak ogromny, że krytyka literacka tego na bieżąco nie uładzi. A uładzanie w ogóle stało się niewiarygodne, bowiem zostało wprzęgnięte w interesy i socjotechniki grupowe. Grupy poetyckie, pisma, witryny internetowe, wydawcy, fundatorzy nagród nagłaśniają własne środowiska i plony swojego poletka. Nawet trudno mieć o to pretensje, bo całość jest nie do ogarnięcia, poza tym każde środowisko ma prawo do automarketingu. Tak naprawdę więc problem tylko z tym, że w poszukiwaniu prawdziwków musimy przedzierać się przez tak gęsty las, że poza koszykiem każdego krytyka pozostaje wiele owych prawdziwków zlekceważonych lub przegapionych…

BLOG

 

Copyright © 2006-2019 www.zulinski.pl
Strona oparta na WP