Kilka myśli na odjezdnym…
Wpis dodano: 23 maja 2012
Nie interesuje mnie sport. Zupełnie nie interesuje. Ale obejrzałem kilka dni temu w TVN-24 rozmowę Jarosława Kuźniara z Otylią Jędrzejczak, naszą pływaczką na medal. Przyznała się, że jest „stara”, ma już 29 lat. I powiedziała, że dopiero teraz czuje się pewnie: nie musi już nikomu niczego udowadniać i zrozumiała, że wszystko, co robi, robi tak naprawdę głównie dla siebie.
Piękne i mądre słowa. Pomyślałem sobie, jak bardzo takie myślenie byłoby pożyteczne w naszej poetyckiej rodzince. Piszę tu często o naszym branżowym „wyścigu szczurów”, on niewątpliwie jest. Budzi zawiści, frustracje, nawet agresję. Kto lepszy, kto lepszy, kto lepszy? Otylia ma prostszą sytuację: w sporcie wszystko jest takie wymierne: centymetrem, stoperem, fotokomórką… U nas nie. U nas nawet możliwe, że ostatni będą pierwszymi. A jednak wyścig trwa. A chyba istotą pisania jest, że robimy to głównie dla siebie. To znaczy: często nie robimy, lecz powinniśmy. Bo jeśli uprawia się twórczość jako rywalizację opętaną imperatywem sukcesu, to wchodzimy „do produkcji”, do marketingu, do specyficznej „pracy etatowej”. Wchodzimy „w rolę”. Szukamy ścieżek pomyślnej wspinaczki i myślimy o jej taktyce. Nawet jeśli już nie rywalizujemy, to walczymy o utrzymanie się na topie. O nieustający piar i lobby krytycznoliterackie. Itd., itp. I w napięciu twórczym: nasza kolejna książka musi być najlepsza, dostrzeżona, zauważona. Oczywiście, można to robić, nawet elegancko i z wdziękiem, rodzi się tylko pytanie, czy nie wylewamy dziecka z kąpielą.
Najważniejsze są te teksty, o których nie myślimy kontekstem rynku, rankingu, odbiorcy i sukcesu. Te, które są naszym nakazem wewnętrznym, naszą głęboką autokreacją, lustrem takiego świata, jaki jest naszym prawdziwym tlenem i oddechem. Autentyzm jest pojęciem głębszym – on powinien sięgać głębin egzystencjalnych, on powinien być rozmową ze sobą i ze światem.
Jasne, że „rynek” nas dotyczy. Musimy przecież jakoś być w jego mechanizmach. Musimy drukować i wychodzić z własnej gawry do czytelnika. Nie ma co liczyć, że odkryją nas, jak chociażby Emily Dickinson, po śmierci i zakochają się w nas. Cały ten piar to w sumie nic grzesznego ani strasznego (nie chcę tu budować pustelniczej wizji twórcy), ale sens tego, o czym piszę tkwi w prostocie, skromności, szczerości, zwyczajności. W relacjach my – świat, a nie my – sukces. W rozmowie z sobą i własnym losem, a nie z karierą.
Mądra, mądra Otylia!
*
Kochani! nie będzie mnie tu przez dwa tygodnie. Wyjeżdżam na istny maraton: warsztaty RSTK w Gorzowie, potem w Garbiczu, potem w Głogowie. W Gorzowie na dodatek I Festiwal Poetycki im. Kazimierza Furmana, nazwany ładnie „Furmanką”. Będzie zapewne co opisywać. A więc zapraszam za dwa tygodnie…