Jubilat
Wpis dodano: 20 lutego 2014
Dzisiaj, 20 lutego, jest 120-ta rocznica urodzin Jarosława Iwaszkiewicza.
Czy po śmierci też się starzejemy? On dla mnie – nie! Stale Go czytam, zwłaszcza Mapę pogody, często się z Nim „widuję”.
Mam garstkę wspomnień z Nim związanych. Poznałem go na początku lat 70-tych w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, gdzie pracowałem. Byłem tam m.in. sekretarzem dużego konkursu na powieść, jaki LSW wtedy cyklicznie organizowała. Iwaszkiewicz był przewodniczącym Jury, zresztą solidnym i pracowitym, co mnie zdumiało, bo sądziłem, że będzie tylko ozdobą tego przedsięwzięcia. Pierwsze skrzypce w jury grał oczywiście Henryk Bereza, lecz Iwaszkiewicz żywo w tych ustaleniach uczestniczył.
Wcześniej woziłem Mu maszynopisy do redakcji „Twórczości” i do Stawiska. Siedziałem naprzeciw Niego przy tym wielkim biurku, na którym „napisało się” tyle Jego książek. Potem widywałem Go już sporadycznie.
Wiele ciekawych, takich „codziennych” rzeczy dowiedziałem się o Iwaszkiewiczu od ś.p. Włodzimierza Sudzickiego. To był dawny, już w czasach powojennych, burmistrz Brwinowa (dobre pytanie: czy Stawisko leży przy Brwinowie, czy Brwinów przy Stawisku?). Tenże Sudzicki był kimś ważnym w mojej historii rodzinnej. Otóż moja Mama była pędzona w czasie Powstania do obozu przejściowego w Pruszkowie. Udało się jej (podobnie jak Mamie Andrzeja K. Waśkiewicza) z tej Via Dolorosa uciec. Gdzieś, w jakiś chaszczach została znaleziona przez Sudzickiego – dał jej dach nad głową i przechował aż do końca wojny. Potem tenże Sudzicki był przez kilka lat sekretarzem Iwaszkiewicza czy też kimś w rodzaju „zarządcy Jego dóbr”. Stawisko było miejscem jego pracy. Wyciągałem od niego co się dało na temat Iwachy; niestety nie spisałem tego i dziś trudno by mi było wiele szczegółów odtworzyć, ech…
W moim tomiku Chandra jest taki wiersz… Jego tytuł: U starego poety. Może Jarosław Iwaszkiewicz przeczyta go sobie w 120-te urodziny?
Najpierw aleja. Tędy się pojawił i tędy odszedł. Po bokach stare, chore drzewa i chaszcze nie przeczesane ręką ogrodnika od lat. Porastają to miejsce. I pochłoną je w końcu niczym tropikalna dżungla.
Wnętrze. Nietknięte ręką czasu. Na ścianach obrazy, trofea, poroża. Zdjęcia. Dziesiątki zdjęć. Rodzice, siostry, dwór na Ukrainie, kuzyn Karol, żona Anna, Artur R., córki, przyjaciele... Na rycinie Zaruby koledzy z Ziemiańskiej i Wiadomości. Sztych Leonor Fini, olej Witkacego, scenka Simmlera, obrazy, obrazy, obrazy... Na biurku noże do papieru, pojemnik na pióra zrobiony z raciczki dzika, bibeloty, nie zamknięte książki. Kufer z 1918 roku. W pokoju zwanym „umieralnią” wszystko sterylne i bez wyrazu – jakby się nigdy nic nie stało; mapa pogody gdzieś tu zawisła na zawsze. Bez chmur.
Od strony werandy bordowieje wino. Pełzają bluszcze. Jesień robi, co może, by ozłocić to miejsce. Ale jest zimno. Chłód, wszędzie wdziera się chłód. Chaszcze. Wszędzie wdzierają się chaszcze. Przysiadam na ławeczce i jakbym słyszał za sobą Jego rozmowę z psem. Kilka kroków i trzask łamanych gałązek – na pewno pogoń za rzuconym patykiem. Nie muszę się odwracać – widzę Jego potężną postać; stąd te ramiona rzucają cień na wszystko.
Stronami deszcze, stronami pogoda, A tu życie przykrywa śmierci czarna woda.