Jest źle czy dobrze?
Wpis dodano: 25 października 2012
Od pewnego czasu jestem w stanie sympatycznej polemiki z zaprzyjaźnionym poetą na temat powinności państwa wobec kultury. On – że za skromna; ja – że trudno… On – że kultura podupada; ja – że kultura istnieje, bo jest wieczna. On – że za słabo upowszechniana; ja – że, kto chce, to ma jej pełno i wie, gdzie jej szukać. Jedno jest pewne: państwo nikomu nie pomoże w tym, by został noblistą, ale też nie przeszkodzi. A to już bardzo wiele.
Oczekiwana omnipotencja polityki kulturalnej państwa jest pewnym mitem oraz przejawem „postawy roszczeniowej”. Jasne, że w Polsce mamy do tej polityki uzasadnione pretensje, ale też prawdą jest, że nie żyjemy na kulturalnej pustyni. Owszem, tzw. kultura masowa toruje sobie lepiej drogę, ale właśnie dlatego, że jest masowa. Jej panoszenie się to poza tym zjawisko stare jak świat. Jarmark jest wieczny i na nim zawsze był i będzie większy tłok niż w teatrach, bibliotekach czy innych niszach. Na spotkania autorskie Herberta przychodziło mniej ludzi niż na mecze Legii Warszawa – co naturalne. Czy tzw. „edukacja kulturalna” społeczeństwa coś by zmieniła? Zapewne tak, jednak nie w kategoriach generalnych. Każde inne przekonanie jest płonnym idealizmem, czy nam się to podoba czy nie.
Polska nadal pozostaje „krajem poetów”. Liczba corocznie wydawanych tomików, liczba konkursów poetyckich, spotkań, festiwali, sesji, warsztatów, mnogość poetyckich portali, grup i gildii – to wszystko gęsty las zdarzeń. Zwłaszcza portale stają się miejscem spotkań autorów i czytelników. Nie jest tak, że nie ma jak pisać, drukować, upowszechniać, zaistnieć… Że nie ma dostępu do książki. Roszczeniowa postawa wobec państwa wydaje mi się pomyleniem pojęć. Poza tym: niby dlaczego państwo ma finansować prywatne hobby, jakim jest pisanie wierszy? Życie literackie do pewnego momentu jest terminowaniem i aspiracją. Ci, którzy w tym „wyścigu” wygrywają – sami przyciągną tzw. rynek. Będą na nim wypatrywani i poszukiwani. I proszę mi nie mówić, że tak się nie dzieje. A obrażanie się na rynek? Proszę bardzo, proszę wiecznie wyciągać łapę po sponsoring. On może dotyczyć tylko tych, którzy udowodnili, że łączy się z ich pisaniem sukces. A potem państwo już im do niczego niepotrzebne, bo czytelnicy zagłosują sami za nazwiskami, które cenią i chcą czytać.
Problem z poziomem czytelnictwa? Mój Boże, a czy kiedykolwiek poezja lub tzw. proza ambitna miała masowego odbiorcę?
Wiem, mogłoby być lepiej. Ale lamentacje nad realiami życia literackiego w Polsce są dla mnie grubo przesadzone. Wolałbym, żeby na brak książek uskarżali się czytelnicy, a nie autorzy. Ale – jak sądzę – czytelnicy mają w czym przebierać, w tym także w „literaturze wysokiej”. A państwo? Państwo niechaj nam nie przeszkadza – to już będzie sporo, zwłaszcza jak na polskie minione doświadczenia…