Ilość czy jakość?
Wpis dodano: 16 lutego 2013
Niedawno na portalu www.pisarze.pl w świetnym wywiadzie Krzysztofa Lubczyńskiego z Piotrem Fronczewskim aktor powiedział: Marian Wyrzykowski mówił, że aktor, podobnie jak statek, powinien co pewien czas zacumować w porcie, aby oczyścić się z rozmaitych narośli, glonów, małż, po to, by w następny rejs wypłynąć czystym. Pomyślałem sobie, że to dotyczy wszystkich. A poetów – osobliwie.
Obserwowałem i obserwuję tę nieustającą „całą naprzód”. Prujemy fale i przejmujemy się tym, ile węzłów na godzinę płyniemy. W języku młodzieżowym taki statek nazywa się youppie. Ale jak długo można i czy w ogóle trzeba? Kwestia energetyczności i szybkości nie jest chyba najważniejsza. Tego dowiadujemy się po latach. Jeśli np. cenimy Kraszewskiego, to chyba nie za rekordową liczbę powieści, które po sobie zostawił? Znamy przypadki, gdy ktoś przechodził do historii literatury jednym dziełem, a nawet jeśli napisał ich więcej, to to jedno wystarczyło za wszystkie pozostałe. Czyli: po pierwsze, nie ilość!
Po drugie, kwestia spokoju… Pisanie jako swoista logorea nie zapewni sukcesu. Życie w nas musi dojrzewać, kokosić się, cukrować albo gnić. Tych stanów nie możemy wyprzedzać, lecz powoli je trawić. One są rozciągnięte w czasie, one trwają, trzeba je przeżywać i przeżuwać. Oczywiście różne są temperamenty twórcze; jednym idzie to szybciej, innym jak po grudzie. Ale ileż ja już widziałem pisania niepotrzebnie galopującego i ileż ciągnącego się jak żółw. W tym pierwszym przypadku powstawały książki mniej udane lub nieistotne, w tym drugim zazwyczaj obserwowałem narastające „stresy niemocy”. Czasami powolność łączy się z osobliwością warsztatu – mówi się np. że Wiesław Myśliwski każdą książkę musi pisać dziesięć lat. W jego akurat przypadku to tempo rodzi wspaniałe owoce.
Reguł „obowiązkowych” nie ma. Są raczej typy i usposobienia temperamentu twórczego. Sęk w tym, że jedni na swoim usposobieniu wychodzą dobrze, inni źle. Moim zdaniem ta dewiza wielkiego aktora, Wyrzykowskiego, jest mądrą busolą…