Ich Harenda…
Wpis dodano: 30 sierpnia 2011
Ostatni weekend spędziłem w Nałęczowie. W tym kilka godzin na wspaniałej kolacji i rozmowach u Marii Szyszkowskiej i Jana Stępnia. To moi znajomi od wielu lat, ale też od lat nie widziani. Ona – profesor filozofii, autorka wielu prac naukowych i publicystycznych, osoba znana. On – poeta, prozaik, rysownik, rzeźbiarz – ceniony i lubiany w naszym środowisku.
Już jakiś czas temu kupili wiejską chatę na obrzeżach Nałęczowa, wynieśli się z miasta i tam umościli sobie gawrę. Maria nieustannie dojeżdża do swoich uczelni i udziela się publicznie, Janek gospodarzy na włościach i pracuje twórczo. A ten dom – magiczny! Otoczony dzikim ogrodem. Pełen rustykalnych klimatów, wypełniony książkami, obrazami, rysunkami, prostymi, i „salonowymi” meblami, nasycony aurą „zaczarowanego miejsca”.
Udało im się… Udało im się uciec od miasta, zbudować osobną enklawę, zamknąć się w stworzonym przez siebie świecie i… wcale ze światem nie zerwać. Oboje są bardzo aktywni i pracowici. Jednak zbudowali dystans i prostotę swego dnia prywatnego. Tam są na innej planecie i to widać w harmonii, jaka z nich emanuje, w jakiejś eudajmonii życiowej i ładzie, co nie znaczy, że stracili ogląd i ocenę rzeczywistości. Może to jakaś odmiana nieortodoksyjnego klerkizmu? Tak czy owak: pozazdrościć ludziom, którzy umieją być w środku, stojąc na boku i martwić się tym, czym wszyscy się martwimy, ale bez tej destrukcyjnej traumy, jaka nas tutaj gnębi.
Umieją się weselić. Od lat chodzą na tańce. Bo Maria uwielbia tańce!
Siedzę ja teraz w swojej gawrze, 18 kilometrów od centrum Warszawy, myślę, że też mam swój azyl, jednak daleko mi do tak konsekwentnych wyborów i realizacji, jakie udały się Marii i Jankowi. Oni „poszli na całość” i los im się chyba odwdzięczył… Bo on lubi odwdzięczać się ludziom odważnym, ludziom z wyobraźnią, fantazją i poczuciem wolności.