Grafomański bałagan
Wpis dodano: 11 maja 2015
Nikt nie wie, ile corocznie ukazuje się debiutanckich książek poetyckich. Ilu nowych autorów wkracza do literatury. Oczywiście dałoby się to jakoś policzyć, bo coś, co nazywamy książką musi mieć ISBN i w Bibliotece Narodowej te rejestry istnieją. Nie sądzę jednak, by komukolwiek chciało się odbębnić tę żmudną pracę. Problem i w tym, czy większość debiutów poetyckich jest akceptowalnych, czy też plasuje się poniżej tzw. poziomu. A i to nie do ustalenia, bowiem ów „poziom” jest oczywiście kategorią nieostrą. Jedni powiedzą, że poetka YZX jest wspaniała, inni że „pożal się Boże”.
Znalazłem w Internecie takie zdanie Łukasza Baduli: Poezja realizuje się w tysiącach witryn internetowych, slamach, magazynach literackich, art-zinach. Łatwość dostępu do narzędzi medialnego nagłaśniania twórczości czyni z książkowego debiutu swoistą atrapę. Debiutantem jest w równym stopniu autor mający za sobą dziesiątki wierszy rozpropagowanych publicznie, jak i młodzik wyjęty z niebytu.
No więc statystycznie niewiele tu możemy ustalić. Ostra linia demarkacyjna między poezją akceptowalną a ultraamatorską jest niemożliwa do wytyczenia. Internet oraz „wydawnictwa usługowe” (to znaczy drukujące wszystko za co autor zapłaci) spowodowały, że śpiewać każdy może trochę lepiej lub gorzej.
Oczywiście jakiś ranking autorów istnieje. Z grubsza wiemy, że poetka XYZ jest lepsza od poety ZYX. Istnieje jakaś czołówka talentów, a za nią magma! I połapanie się w tej magmie stało się niemal niemożliwe. Pytanie: czy ona nam psuje literaturę?
Jak byśmy nie lamentowali, jest to pytanie bez sensu. Na pisanie wierszy nie trzeba mieć żadnego zezwolenia. Twórczość amatorska to coś normalnego i naturalnego. Wszystko to kojarzy mi się z wyścigiem kolarskim – na przedzie jedzie czołówka liderów, za nią niemała grupa autorów „profesjonalnych”, a potem peleton rozlany po kraju jak Wisła w czas powodzi. I co z tym zrobić? Ano nic! Tak, dokładnie tak ma być. Koneserzy mogą sobie lamentować do woli, tylko nie wiadomo po co.
Ja należę do krytyków tolerancyjnych i życzliwych. Oczywiście unikam sytuacji, by grafomana nie wynieść pod niebiosa, ale jedyną moją sankcją jest niezajmowanie się nim. Pisanie jest piękną potrzebą. Na wysoki cokół wspinają się nieliczni, lecz pozostali po prostu realizują swoją potrzebę autoekspresji. Dajmy im na to przyzwolenie. A wyłuskiwać rodzynki z tej pulpy możemy sobie do woli. Nie chciałbym doczekać czasów, kiedy to na wydawanie tomików kolejni nowi autorzy musieli mieć przyzwolenie jakiejś „kompetentnej komisji”. Sztuka jest żywiołem i niech na mielizny wyrzuca małe patyczki, a solidne bierwiona niechaj dalej płyną do delty sukcesu. A że w tym wszystkim jest bałagan nie do ogarnięcia, to żaden dramat. Mamy w życiu większe problemy na głowie.