Gildie
Wpis dodano: 21 października 2016
Gildia to – cytuję za Wikipedią – określenie średniowiecznych stowarzyszeń kupieckich i rzemieślniczych. Oczywiście z biegiem czasów słowo to zmultiplikowało się. Dziś także może ono oznaczać – mniej lub bardziej konkretnie – jakikolwiek cech, wspólnotę, grupę towarzyską, grupę interesów itp.
Czy istnieją gildie literackie? Ależ jak najbardziej. Jednak pod tym terminem nie musimy dopatrywać się czegoś złego; w końcu gildia to nie jest gang. Literackie słowo pisane tak dzięki Internetowi rozproszyło się, że my, autorzy, nie jesteśmy grupą zwartą i jednorodną. Po prostu jest nas za dużo. Jeszcze niedawnymi czasy środowisko literackie dawało się ogarnąć. Miało swój Związek Literatów Polskich z oddziałami wojewódzkimi i była to struktura jednocząca autorów. ZLP nadal trwa i działa. Ale powstało też Stowarzyszenie Pisarzy Polskich i oba związki podtrzymują swoją osobność. A więc mamy już od lat dwie gildie. Jednak na tym nie koniec, bowiem rozmnożyły się liczne grupy literackie, kółka poetyckie, mini-środowiska działające przy bibliotekach i domach kultury itp. Najprościej byłoby te struktury nazwać skupiskami hobbystycznymi. Życie literackie nie jest scentralizowane (i chwała Bogu), a w jego wielorodności coraz trudniej się połapać. Nie ma w Polsce tygodnia, by gdzieś nie odbywała się jakaś impreza literacka, nie ma dnia, by nie odbywały się spotkania i prezentacje autorskie. Te wydarzenia mają swoją strukturę – od spektakularnych festiwali, zlotów, sesji, po drobne eventy kawiarniane.
Rewolucją okazał się Internet, który stał się bezkresną strukturą i platformą publikacyjną, czymś w rodzaju hiper-bioblioteki, hiper-sceny literackiej, hiper-publikatora. Nie wiem, ile mamy portali literackich, ale wiem, że dużo. Te witryny to jakby osobna tuba i instytucja. Ale wokół nich tworzą się kolejne podśrodowiska. Innymi słowy: nowe wspólnoty. Największą słabością takich struktur są „towarzystwa wzajemnej adoracji”, ale na to nie ma lekarstwa – jak świat światem ta „adoracja” ludzi łączy.
Ruch wydawniczy także stanowi niemałą dżunglę. Dominują małe, prywatne oficyny, które żyją aż z nadmiaru „klientów”. Ale mamy też „wydawców markowych” o wysokiej renomie. Przyznacie chyba, że wydać tomik w Instytucie Mikołowskim, „Toposie”, Wydawnictwie Forma czy Zaułku Wydawniczym „Pomyłka” to sprawa nobilitująca autora. Należeć np. do „gildii mikołowskiej” to nie w kij dmuchał. Tak więc cała ta siatka życia literackiego to niezła dżungla.
Gildie uważam za coś naturalnego. W tym gąszczu publikacyjnym i „terenowym” nie ma jednej wspólnoty. Jest ich wiele. No i dobrze.