Egzystencja poprzedza esencję
Wpis dodano: 17 stycznia 2015
To słynne zdanie Sartre’a, będące zresztą kontynuacją poglądu Kirkegaarda, dopowiedział Marks swoją sentencją byt określa świadomość. To znaczy – trywializując – że od pragmatycznych warunków i standardów życia zależy poziom naszego życia duchowego. Wszystko to oczywiście nie jest takie proste, jak powyżej napisałem, meandry naszych potrzeb duchowych są rozmaite. Ty będziesz spełniał się, pisząc wiersze, a ty uprawiając narciarstwo slalomowe.
W naszym środowisku dominuje potrzeba kultury. Ona zresztą też bardzo zróżnicowana. Tak czy owak obstaję przy swoim: potrzeba kultury jest na tyle zindywidualizowana i „sprywatyzowana”, że musi realizować się samoistnie. Oczywiście państwo nie może w żaden sposób jej hamować, ale to nie znaczy, że podawać ją na tacy. Zresztą oferty kultury są obfite. Tu inwencja leży po stronie indywidualnych pasji i hobbies, i ta siła jest najmocniejsza, bowiem niezależna od nikogo. Spontaniczna i prawdziwa. Jest projekcją indywidualną. Czy państwo może nam w tym pomóc? Może i pomaga – mamy kina, teatry, filharmonie, muzea, wolny ruch wydawniczy i co tam jeszcze chcecie. Kto chce – korzysta, kto ma inne pasje, szuka inaczej i gdzie indziej ich spełnienia. Mam w tych kwestiach, jak widzicie, poglądy całkowicie liberalne.
Wszystkie te mechanizmy i okoliczności są dla mnie jasne i proste. A teraz przytoczę ciekawą opinię znanego filozofa i publicysty, profesora Jana Hartmana: Jeśli kultura ma być wolna, mecenat państwowy nie może dominować nad rynkiem i mecenatem prywatnym. Te trzy filary muszą być podobnej wielkości, by kultura trzymała poziom i stała wysoko. Dla rządu kultura nie jest i nie może być priorytetem. Byłoby to zresztą niezdrowe, dziwne i zupełnie niezgodne z oczekiwaniami społeczeństwa. Rząd zajmuje się przede wszystkim bezpieczeństwem obywateli, bezpieczeństwem ich dochodów, a następnie infrastrukturą, zdrowiem i edukacją. Dopiero potem idzie dbałość o środowisko i kulturę. Taka jest piramida celów władzy – od materii do ducha. I jest to najzupełniej naturalne.
Spór o taką czy inną strukturę biocenozy kulturalnej jest zażarty i nazbyt emocjonalny. Za wiele w nim lamentowania, syndromu Kasandry i toksycznej frustracji. Ale jedno jest pewne: twórczość artystyczna rodzi się bez względu na warunki, jakie jej towarzyszą. I wciąż księgarnie sprzedają książki, do teatrów przychodzą widzowie, na koncerty – melomani. Tak zwani konsumenci kultury mają do niej dostęp. I mają spory wybór. Wolę, żeby państwo miało górników i lekarzy na głowie niż artystów. Ich egzystencja bierze się z ich esencji – to cenne zjawisko.