E-boog
Wpis dodano: 10 sierpnia 2011
Jeszcze słówko na marginesie e-bookowej rewolucji… Ktoś (nie wiem kto) wymyślił genialny kalambur i neologizm: e-boog. Kiedy to pierwszy raz ujrzałem, pozazdrościłem, że sam nie wpadłem na tak prostą i tak genialną sztuczkę werbalną.
W tym neologizmie tkwi genialna gra sensów: Bóg jako Księga i Księga jako dzieło boskie. Absolutyzacja Słowa Pisanego, sakralizacja Tekstu.
Pojęcie Księgi jest dla mnie pojęciem filozoficznym. Myślę, że gdyby ten neologizm usłyszał Jorge Luis Borges, wielki egzegeta Księgi i Biblioteki, byłby zachwycony.
Ja należę do tych, którzy Księgę uważają za nośnik i genotyp kulturowy ludzkości. Tekst jest kodem, jest genem, on zostaje i „odkłada się” na mapie dalszej drogi. Księga jest „magazynem” zbiorowej mądrości; nawet ci, którzy nigdy w życiu nie byli w bibliotece czytają Księgę poprzez grę idei i ducha epoki, w jakiej żyją.
Najbardziej drażliwe jest pytanie o fikcyjność Księgi. To znaczy: do jakiego stopnia nie ma ona nic wspólnego z istotą i przeznaczeniem życia, a jest tylko projekcją ludzkich wyobrażeń? Monadą zrodzoną z abstraktu kulturowości? Ale to mało istotne, ponieważ – po pierwsze – fikcja też jest czymś, co istnieje, a więc stanowi konkretny byt; po drugie, jak powiedział Dostojewski, gdyby Bóg nie istniał, to trzeba by go wymyślić.
Wszystko, co w Księdze, jest stworzone przez człowieka-Boga. E-Boog pozyskał nowe wcielenie. Jego podboje poszerzą nasz świat. Nowa karta Księgi odwróci się i pokaże nam nowe przestrzenie, w których istniejemy na swój ludzki, fenomenalny sposób…