Czytanie narodowe
Wpis dodano: 11 września 2015
W miniony weekend odbyło się w całej Polsce (ponoć w około 1600 miejscach i miejscowościach) tzw. „Czytanie narodowe”. W poprzednich latach czytano już Pana Tadeusza, Trylogię i Fredrę. Tym razem Lalkę. Ponoć słuchaczy nie brakowało, co miło słyszeć. Zapewne afrodyzjakiem w tej akcji są czytający celebryci, osobistości, a nawet politycy. W tym roku czytała nawet para prezydencka. Ponoć Pan Prezydent Duda powiedział: Czytanie nas jednoczy. Dziś czytają młodzi, starsi, Polacy z wielkich miast i małych miejscowości. To jest niezwykle ważne. No, byłbym ostrożny z takimi diagnozami, bo Polacy są coraz bardziej podzieleni i w żadne pojednanie poprzez literaturę nie wierzę. I dobrze byłoby, gdyby Pan Prezydent przejrzał krzywą spadającą w dół w kwestii czytelnictwa.
Ale wyraźnie mówię, że akcję tę popieram. Sęk tylko z tą klasyką. Nawet większość tych, którzy już z czytaniem nie mają nic wspólnego, to z Panem Tadeuszem, Lalką czy Trylogią się zetknęli. Z grubsza wiedzą, co to za książki. Tzw. edukacja elementarna jednak zostawia po sobie jakieś ślady. Toteż zadaję sobie pytanie, czy kiedyś dożyję tego roku, że czytać na głos będzie się prozę Białoszewskiego, Hena, Konwickiego, Kuśniewicza, nie mówiąc już o Dehnelu, Tokarczuk, Siejaku lub Twardochu. Ale zacząłbym tę rewolucję od Ferdydurke Gombrowicza!
Tak czy owak akcja „czytania na głos” jest sympatyczna. To tylko jednak takie „danie świąteczne” jak ten karp w galarecie, którego w polskich domach je się tylko w Boże Narodzenie. Danie smakowite i renomowane, ale rzadko konsumowane.
Co przeciętny Polak wie o dzisiejszej, bieżącej literaturze? Nie wiem, co, ale raczej pewny jestem, że niewiele. Wciąż u nas sprawdza się stara marksistowska diagnoza, że byt poprzedza świadomość. Zaś polityka kulturalna państwa jakoś nie daje sobie rady z ożywieniem tej świadomości.
To chyba taka istota naszego czasu. Wraz z nowym ustrojem ożywił się „konsumencki target życia”. Za PRL-u „konsumowanie kultury” było być może jakimś ersatzem. Ale było. W Moskwie stadion sportowy wypełniało 100 tysięcy ludzi, którzy przyszli posłuchać Jewgienija Jewtuszenkę. Dzisiaj już nawet tam poezja nie wypełnia miejsc publicznych. Lepiej to wszystko wygląda na przykład w USA. Tam campusy pełnią znakomicie rolę „instytucji kulturalnych”. Ale diabli wiedzą, czy po wyjściu z akademickiej przestrzeni większość miłośników sztuki nie tonie w pragmatycznej codzienności i biznesie.
A teraz wygłoszę koncepcję heretycką. Otóż moim zdaniem jest to zjawisko naturalne. Żyjemy behaviorem, a nie sztuką. Życie jest jak bochenek chleba, a sztuka jak mak czy kminek na nim posypane. Kto ma na odwrót ten może pomstować. I niech mu na zdrowie wyjdzie. Tak czy owak wolałbym skonać podczas głośnego czytania Lalki, a nie podczas stania w kolejce za chlebem.